Życie w UK

Wyspa czarownic i diabłów

Gwałty, biczowanie, a być może i zabójstwa dokonywane na podopiecznych domu dziecka – tego dopuszczali się wychowawcy oraz kilku wysokich rangą polityków, którzy odwiedzali ośrodek po to, by wykorzystywać seksualnie dzieci.

Wyspa czarownic i diabłów

Jersey: Nie zostaną postawione zarzuty >>

Jersey: Ciąg dalszy horroru >>

To nie scenariusz makabrycznego, mrocznego thrillera lecz zdarzenia najbardziej rzeczywiste, które rozgrywały się przez kilkadziesiąt lat w domach dziecka na Jersey – wyspie, która kojarzy się z turystycznym rajem, wakacyjną sielanką i przygodami Jamesa Bonda.

Bicie i karcer

Śledztwo w tej sprawie podjęto pod koniec 2006 roku nie informując jednak o tym opinii publicznej, ponieważ było w nią zamieszanych wiele wpływowych osób, w tym zajmujących najwyższe stanowiska zarówno w rządzie, jak i parlamencie autonomicznej Jersey. O ich sile może świadczyć fakt, że Stuart Syvret, minister zdrowia w rządzie Jersey, jeden z nielicznych sprawiedliwych, został niespełna rok temu zdymisjonowany, kiedy rozpoczął kampanię przeciwko stosowaniu drastycznych kar wobec wychowanków w tamtejszych domach dziecka. Syvret, obecnie senator miejscowego parlamentu twierdzi, iż dysponuje dowodami, że przez 60 lat wychowankom aplikowano bicie i karcer, bywało, że w zimnych izolatkach niesforne dzieci więzione były nawet i dwa miesiące. Wiek wychowanków nie przekraczał 14 lat, a najmłodsi – 8.
Dzieci nie tylko były bite, ale też wykorzystywane seksualnie, a nawet szczute psami. W 1966 roku jeden z wychowanków nie wytrzymał takiego traktowania i powiesił się. Miał niespełna 14 lat.

Senator gwałciciel

Do tej pory policja przyjęła zgłoszenia od 162 osób, które przyznały, że były molestowane zarówno w domu poprawczym Haut de la Garenne (który później stał się domem dziecka). Tych zgłoszeń może być znacznie więcej. Cały ten proceder nie jest kwestią miesięcy czy nawet kilku lat. Policja ma podstawy, by sądzić, iż trwał co najmniej 60 lat. Śledztwo w tej sprawie ruszyło na dobre dopiero wówczas, kiedy na terenie poprawczaka odkryto ludzkie szczątki – były to kości jednego z wychowanków. Później znaleziono kolejne ciała. Jeden z wychowanków Haut de la Garenne opowiadał, że gwałtów dokonywano w nocy, kiedy wszyscy byli już w łóżkach. Lista podejrzanych o gwałcenie i inne formy znęcania się nad młodzieżą zawiera 40 osób. Na temat ich personaliów policja milczy, embargo informacyjne spowodowane jest dobrem śledztwa, ale z przecieków, które przedostały się do brytyjskiej prasy wynika, że jednym ze zwyrodnialców był miejscowy senator Wilfred Kritchefski. Ewentualna odpowiedzialność karna z jego strony nie wchodzi w rachubę, ponieważ zmarł on w 1974 roku. Jeden z byłych wychowanków Haut de la Garenne twierdzi, że senator, którego nazywali „Grubasem”, zgwałcił go w 1961 roku. Krótko po tym powiedział o zdarzeniu lekarzowi psychiatrze, który co jakiś czas przychodził badać chłopców z poprawczaka, jednak ten zamiast zawiadomić policję, postraszył chłopaka zamknięciem w zakładzie psychiatrycznym.

Moment ufności

Początki ponurej historii Haut de la Garenne sięgają 1867 roku. W miejscowości St. Martine wybudowano szkołę z internatem dla dzieci nieprzystosowanych społeczenie, pochodzących głównie z marginesu społecznego. Po 1945 roku ów dom poprawczy zamieniono na dom dziecka, co równało się – przynajmniej teoretycznie – złagodzeniu reżimu. Do 1986 roku, czyli do zamknięcia placówki, przebywało w Haut de la Garenne od 60 do 80 wychowanków.

 

Podobno nikt nie domyślał się, że mogły się tam dziać tak potworne rzeczy. Christine Bowker, która pracowała w Haut de la Garenne w latach siedemdziesiątych, twierdzi, że dzieci były „zmrożone strachem”, a jej próby dotarcia do przyczyn tego strachu trafiały na ścianę milczenia. Starała się okazać im jak najwięcej ciepła i zdarzało się, że dzieci na moment przestawały być nieufne, ale po chwili znów zamykały się w sobie. Opuściła dom dziecka w St. Martin, bo personel ani władze Jersey nie reagowały na jej uwagi w sprawie tego, co dzieje się z wychowankami.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał

Zadaniem Patricii Thornton było dbanie o dobre samopoczucie młodych pensjonariuszy, była tam wychowawczynią. Pracowała tam od początku lat 50. do 1973 roku. Zarzeka się, że o niczym nie miała pojęcia i nie brała udziału w znęcaniu się nad dziećmi ani wykorzystywaniu ich. Ma obecnie 85 lat, mieszka w niewielkiej wiosce, w Hampshire:
– To potworne, ale w tym czasie kiedy ja pracowałam nic podobnego się nie działo. Naprawdę trudno mi uwierzyć w te okropieństwa. Ja w każdym razie nic o tym nie wiedziałam. W tym czasie ośrodek w St. Martin był podzielony na dwa oddziały, w jednym przebywali chłopcy z marginesu społecznego, w drugim dziewczęta, które źle się prowadziły. – Kiedy przyjechałam tam do pracy, stwierdziłam, ku swojemu zaskoczeniu, że oddziały nie są od siebie odseparowane i dochodzi do swobodnych kontaktów pomiędzy dziewczętami a chłopcami. Było to wbrew regulaminowi, więc spowodowałam, że osoba odpowiedzialna za taki stan rzeczy została zwolniona z pracy, a ja natychmiast doprowadziłam do zmiany tej sytuacji uniemożliwiając te kontakty. W 1996 roku Patricia Thornton otrzymała odznaczenie za swoją pracę wychowaczą i – jak mówi – jest dumna z tego oraz swojej pracy w Haut de la Garenne. Morag Jordan, przełożona wychowawczyń również nie przypomina sobie, by za jej kadencji działy się te potworności. – Wykonywałam swoje obowiązki najlepiej jak potrafiłam i na pewno nic złego w tym czasie się nie działo. Policja ma chyba jednak inne zdanie na ten temat, bo Jordan znajduje się na liście podejrzanych.

Diabelska dziura

Zeznania wychowanków są szokujące. Niektórych z nich, w latach kiedy rzekomo „nic się nie działo”, zamykano w ciemnych, zimnych piwnicach, zakuwano w kajdany, zmuszano do obnażania się. W budynku odkryto też sporej wielkości pomieszczenie, w którym znajdował się kamienny basen, zdolny pomieścić 25 dzieci. Tam w lodowatej wodzie przetrzymywano godzinami niesfornych wychowanków.

Aneta Kołodziejska, katowiczanka, mieszka na Jersey wraz z mężem Rafałem od 2003 roku. Oboje uwielbiają horrory, choć po tym co ostatnio przeczytali w gazetach i obejrzeli w telewizji bardziej stosowny jest tu czas przeszły. – Przeszło nam po tym, co zobaczyliśmy na policyjnych zdjęciach. Okazuje się, że zwyrodnialstwo ludzkie może śmiało konkurować z fikcją. Oboje są wstrząśnięci, tym bardziej, że kilka lat temu zwiedzając wyspę nocowali w… Haut de le Garrene. Budynek dawnego domu dziecka został przerobiony bowiem na młodzieżowe schronisko turystyczne. – Rafał może potwierdzić, że czułam się tam jakoś dziwnie, nieswojo i nawet mówiłam, że można by tam nakręcić niezły horror, choć niby budynek jak budynek… Aneta znów czuje się nieswojo kiedy pomyśli, że w podziemiach budynku zakopano te biedne dzieciaki. – Ta wyspa, z jednej strony urocza, ale z drugiej strony kryje wiele ponurych tajemnic. Niedawno jeden z moich przyjaciół opowiadał mi, że rodowici mieszkańcy tej wyspy to bardzo dziwni ludzie, niby normalni, ale nie do końca. Zanim Jersey stała się turystycznym rajem, mieszkało tu zaledwie kilkanaście rodzin i związki kazirodcze były czymś normalnym. Matki współżyły z synami, ojcowie z córkami, bracia z siostrami. Dość długo utrzymywał się tu kult czarownic, a zdarzali się też czciciela Szatana. Niewykluczone, że w tym oraz jakichś rekombinacjach genetycznych tkwi przyczyna tego zwyrodnialstwa. A jeden z przylądków na Jersey nazywa się Diabielską Dziurą.
Tymczasem jest już pierwsza osoba, której postawiono zarzuty. To 76-letni mężczyzna, który według materiałów przedstawionych przez prokuratora, molestował dziewczęta w Haur de la Garenne. Ten proceder miał trwać 10 lat. Śledztwo trwa i nie wiadomo kiedy się skończy, bo zarówno liczba podejrzanych, jak i poszkodowanch w każdej chwili może się powiększyć, jeśli wziąć pod uwagę, że nie tylko w jednej placówce wychowawczej na wyspie dochodziło do takich nieprawości.

Janusz Młynarski
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni Celsjusza
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj