Życie w UK

Temat numeru: Boston – to miejsce nie dla Polaków

– Koniec z imigracyjną powodzią, koniec z chamstwem, które nas zalewa – mówił mi donośnym głosem Mark, pracownik jednego z londyńskich banków, gdy siedzieliśmy w restauracji Jamie’s Italian w Westefield Stratford we wschodniej części brytyjskiej stolicy. Mark nie ukrywał, że większość jego kolegów z pracy głosowała dokładnie odwrotnie, on jednak wie swoje: za dużo obcych zjechało się do Wielkiej Brytanii, oni zmienili już i to poważnie ten kraj.

Temat numeru: Boston – to miejsce nie dla Polaków

Może to los tylko, ale dla Jimmie’go, kierowcy słynnej londyńskiej czarnej taksówki wszystko też jest jasne: „Brexit musiał być, bo ci cholerni imigranci rozpanoszyli się na Wyspach, jak…”. I tu zawiesza głos. „Polaków do cholery!”

Ale Jimmie tylko na chwilę traci pewność siebie, gdy mówię mu na postoju taksówek w Stratford, że jestem Polakiem. Za moment dodaje ze swadą: „Nic do ciebie nic nie mam, ale powiedz mi, jak żyć w swoim kraju, kiedy w niektórych miasteczkach połowa ludzi, albo i więcej, to imigranci, a was, Polaków najechało się tu do jasnej cholery!”. – Wiem swoje, mam przecież znajomych w wielu miastach i ci ludzie nie mówią o niczym innym, tylko o tym, że nie czują się jak w swoim domu, nie w swoim kraju. Pewnie to wina naszych polityków, że szeroko otworzyli dla was drzwi, ale stało się, Brexit był formą samoobrony – ciągnie swoją opowieść i przywołuje przykład Bostonu.

„Nie wiem, dlaczego Polacy upodobali sobie właśnie to miejsce, ale swoim zachowaniem, już samą obecnością wkur***li miejscowych”. Na pierwszy rzut oka położony na wschodzie Anglii Boston przypomina wiele innych nadmorskich ośrodków. Tak, jak w innych, tak i tu dumnie góruje masywna konstrukcja kościoła. Ale im dalej od głównego placu, po przekroczeniu mostu nad rzeką Witham, gdy kierujemy się w stronę pobliskiej West Street, miasto nagle zmienia swój wygląd.

polacywbostonie

„Mała Polska”

Trafiamy do „polskiej” części Bostonu. Już od jakichś pięciu lat miejscowi nie mówią o swoim mieście inaczej, niż „Mała Polska”, tak duża jest populacja imigrantów ze wschodniej Europy, jak nigdzie indziej w Anglii i Walii.

Do sennego miasteczka ciągnęli obcy od 2004, kiedy Unia Europejska wchłonęła od razu dziesięć nowych państw, w tym Polskę. Między rokiem 2001 a 2011 liczba cudzoziemców urodzonych w tym mieście podskoczyła do 47 procent! Jedni, jak miejscowi farmerzy byli z takiego obrotu sprawy zadowoleni, mieli bowiem tanią siłę roboczą. Ale nie wszystkim się to spodobało. I pewnie dlatego w referendum za Brexitem głosowało w Bostonie aż 75,6 procent wyborców, największy wskaźnik w całej Wielkiej Brytanii.

I tak, jak w wielu innych regionach Wysp powodem za takim wyborem byli ci „paskudni” imigranci. – Nie można już wytrzymać zalewu cudzoziemców – mówi bez ogródek 61-letni Nick, portier nocny w New England Hotel, który głosował tak jak większość. – Gdziekolwiek nie pójdziesz widać, jak służby publiczne nic tylko tną wydatki, a imigrantów ciągle przybywa – dodaje.

Oficjalne statystyki alarmują: spożycie alkoholu jest dziś w Bostonie pięć razy wyższe niż dekadę temu. Powód oczywisty, przybyła armia imigrantów, głównie Polaków. Miejscowi mają niestety o naszych jak najgorszą opinię, że oddają mocz w parkach, piją na każdym kroku, załatwiają się w miejskich zaułkach. – Może i dla naszego kraju ci ludzie są użyteczni, ale nie dla nas, nie dla tego miasta – mówi ze smutkiem w głosie wspomniany nocny portier. 62-letni z kolei Jonathan Noble, radny z partii Nigela Farege’a nie kryje złości na imigrantów.

Brytyjczyk wyrzucił ze swojego pubu rasistę, który napastował Polaków – oto bohater!

Jego zdaniem zabierają oni pracę Brytyjczykom, kampania przed referendum wykazała jasno: właśnie zbyt duża liczba przyjezdnych przepełniła czarę goryczy i ludzie powiedzieli „stop: to nasz kraj, nasz dom!”. – W ostatnim czasie spadły zarobki, konkurencja na rynku pracy zwiększyła się, stracili na tym Brytyjczycy. Przychodzą do nas i żalą się, że trudniej teraz ze szkołą dla dzieciaków, trudniej dostać się do lekarza, bo miasto nie było i nie jest przygotowane na tak dużą liczbę mieszkańców – dodaje.

Imigranci nie są źli

Nie jest to głos wszystkich, a już na pewno nie podziela go Paul Gleeson, radny z Partii Pracy. Twierdzi on z całą mocą, że mimo iż miasto zagłosowało, jak zagłosowało, to jednak cały region zyskał na obecności, na pracy imigrantów. – Szkoły w mieście mają się przecież dobrze, ludzie pracują, sklepy nie są jak dawniej puste, jest ruch, jest życie – mówi i dodaje: „Jedynym problemem jest to, że ci ludzie są przyjezdnymi, a miejscowi ich nie lubią”.

Radny ma jednak nadzieję, że władze nie będą ich traktowały jak obcych. To pierwsze odczucie u wielu obcych po referendum. To był dla nich wyraźny znak dany przez lokalną społeczność, że nie są już tak na tych ludzi otwarci jak kiedyś. Gleeson przyznaje, że problemy są, ale to wina władz, bo nie prowadziła odpowiedniej polityki imigracyjnej, a teraz nie ma niestety szybkiej reakcji na wrogie postawy wobec tych, którzy tu przyjechali i tu się osiedlili.

– Ale to nie ma absolutnie nic wspólnego z naszymi relacjami z Unią Europejską i tym, skąd pracujący u nas ludzie przybywają – zauważa. Oni są przecież bardzo potrzebni, oni wzbogacają to miasto. W rodzinnej restauracji niedaleko West Street, 30- letni Karol Sokolowski mówi, że nie rozumie, dlaczego zwolennicy Brexitu mają taki problem z polską społecznością. Zanim otworzył restaurację ciężko pracował w miejscowych fabrykach, gdzie do tej pory są zatrudnieni jego znajomi i przyjaciele.

– Ja i moja rodzina, jak zresztą i większość moich przyjaciół ciężko pracujemy. Większość z nas nie korzysta z żadnych benefitów. Jeśli ktoś mówi, że Polacy zabierają pracę miejscowym, albo biorą benefity, powinien zobaczyć, jak my pracujemy – mówi. Na postawę miejscowych psioczą też Litwini, którzy osiedlili się w Bostonie. Szefowa tej społeczności Jurate Matulioniene przybyła tu z córką sześć lat temu. Jej zdaniem do wytworzenia ogromnego „smrodu” wobec imigrantów najbardziej przyłożyły rękę miejscowe media.

Farage

Anglik stoi z boku

– Pracowaliśmy nad tym, by się integrować z miejscowymi, chcieliśmy organizować wspólne imprezy, niestety bardzo często miejscowe gazety torpedowały nasze plany, przedstawiały imigrantów w bardzo niekorzystnym świetle – żali się Matulioniene. – Pozwoliliśmy niestety takimi postawami wyjść demonom na powierzchnię – mówi Gleeson. Prawicowcy czują się obecnie na Wyspach tak, jakby dostali oficjalne przyzwolenie na bycie złymi wobec przyjezdnych.

Sokołowski mówi, że wielu jego przyjaciół, którzy pracują w miejscowych fabrykach spożywczych spotykają się z przejawami wrogości ze strony miejscowych od historycznego referendum. – Nikt nie zachowywał się jak rasista wobec mnie, ale od wielu moich klientów słyszałem takie opinie, że po referedum nasi powinni się pakować i wracać do swoich domów. Jeden z klientów lokalu Sokołowskiego, mężczyzna w średnim wieku mówi, że w dniu referendum jego żona spotkała się z nieprzyjemnymi zaczepkami ze strony miejscowych.

Rasistowski atak na 65-letnią Brytyjkę. Napastnik kazał jej “wracać do domu”

„Mów po angielsku”

– Jakiś facet powiedział jej, by przestała używać zagranicznego języka. Boję się, że od takich „rad” droga do ataków może być niestety krótka. Dlatego boję się o moją i moich bliskich przyszłość w tym kraju. O tym, jaki będzie status legalnie mieszkających na Wyspach imigrantów z krajów Unii Europejskiej nie wiadomo. Radny z partii UKIP Jonathan Noble mówi, że strach przyjezdnych przed „repatriacją” jest nonsensem, podobnie jak za bzdury uznaje inne zagrożenia, jakie pod ich adresem padają. Ale w obecnej sytuacji pewne jest jedno, że imigranci, którzy osiedlili się w Bostonie czują się niepewnie.

Ludzie gorszego sortu

– Nie jestem pewien, co się stanie – mówi wprost Sokołowski. Mam nadzieję, że brytyjski rząd nie będzie traktował nas jak obywateli drugiej kategorii. To było moje pierwsze odczucie po wynikach referendum. Dostaliśmy sygnał, że nie jesteśmy już tu serdecznie witani. Ksiądz Stanislaw Kowalski, kapelan polskiej społeczności w Bostonie ma jednak nadzieję, że Polakom nic złego się tu nie przytrafi. Tego samego zdania jest 60-letni John Wakefield, dozorca w miejscowym kościele katolickim, który wielokrotnie pomagał w przygotowaniu mszy Stanisławowi Kowalskiemu. Mężczyzna podkreśla, że to właśnie dzięki Polakom, którzy tu masowo zjechali ożył wreszcie i kościół, który świecił już pustkami. Ożyło też tak naprawdę całe miasto, o czym się niestety zapomina.

Tusk: Brexit ma być bolesny dla Wielkiej Brytanii


Msza jak stypa

Wakefield wspomina mszę w tamten pamiętny piątkowy wieczór zaraz po referendum, kiedy to atmosfera była naprawdę pełna emocji. Padały słowa, że choć oficjalnie nic się w życiu imigrantów nie zmieniło, ale mówiono też o Brytyjczykach, którzy dawali sygnały Polakom, że są tu niechciani. Wiele kobiet uczestniczących w tej mszy miało łzy w oczach. – Bycie teraz imigrantem nie jest łatwą sytuacją – podsumowuje ksiądz Kowalski. Mam jednak nadzieję, że w społeczności Bostonu Polacy znajdą nie tylko spokój, ale nie zabraknie współpracy z miejscowymi, a ci ostatni zaakceptują „odmienność” przyjezdnych i będą ją szanowali.

Marek Piotrowski

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj