Styl życia

Tajemnice grozy – rozmowa z Grahamem Matertonem

Kto zamordował generała Sikorskiego? Jaką bronią naziści stłumili powstanie Warszawskie? I dlaczego artysta zawsze wstaje koło południa? Rozmowa z Grahamem Mastertonem, popularnym autorem
horrorów.

– Skąd bierze Pan pomysły na swoje horrory?
– One atakują mnie zewsząd. Kiedyś byłem reporterem w gazecie, więc nauczyłem się wychwytywać nawet najdrobniejsze smaczki z informacji. Potem zaczynam rozbudowywać historię, kojarzyć ją z mitami z przeszłości. I wychodzi horror.
 
– A te skojarzenia z mitami – czyżby studiował Pan okultyzm?
– Gdziekolwiek jestem, ludzie sami opowiadają mi o lokalnych wierzeniach, stworach i zjawach. Ja później pogłębiam tylko wiedzę na ten temat, poszukując materiałów w Internecie. Uruchamiam też swoją wyobraźnię, żeby te siły i postacie z zamierzchłych wieków przenieść do współczesności.
 
– Czy w czasie Pana pobytu w Polsce też natrafił Pan na jakieś inspiracje?
– Kiedy byłem ostatnio w Krakowie, zafascynowała mnie historia o bazyliszku – stworze, który żył w podziemiach i zabijał wzrokiem. Jedynym sposobem na niego było podejść z lusterkiem, żeby zabił go jego własny widok.
 
– Będzie z tego książka?
– Mit już jest. Teraz trzeba znaleźć bohaterów, odpowiedzieć na pytanie kto i dlaczego chciałby odnaleźć bazyliszka.
 
– Znalazł już Pan tych bohaterów?
Ostatnio na aukcji w Paryżu sprzedano pewną średniowieczną księgę. Traktuje ona o różnych rodzajach potworów i o tym, jak je odnaleźć i ożywić. Nie wiadomo, kto ją kupił. Wszelki słuch zaginął. Usiłuje ją odnaleźć pewien profesor zoologii, zainteresowany badaniami porównawczymi. Czy te potwory rzeczywiście istniały, czy jakoś przypominają znane nauce stworzenia… Mamy pomysł na książkę!
– Z tą średniowieczną księgą i aukcją to zdarzyło się naprawdę?
– Proszę samemu poszukać informacji na ten temat. Na tym opierają się moje horrory. Starannie zbieram materiały i opieram akcję na faktach tak dalece, jak tylko się da, żeby wszystko było jak najbardziej realne. W ten sposób zacierają się granice pomiędzy fikcją i rzeczywistością.
 
– Czy jeszcze w jakichś książkach zainspirowała Pana Polska historia?
– Akcja „Dziecka ciemności” toczy się w Warszawie. Wykorzystałem tam mit o średniowiecznych zakonnicach, które krzyżowały ludzi ze zwierzętami, na przykład z insektami. Połączyłem to z historią Powstania Warszawskiego. Naziści ożywili pradawne zło, żeby poskromić buntowników.
 
– Jakie były reakcje czytelników?
– Z jednej strony oburzenie. Jak angielski autor może zabierać się do pisania o polskiej historii? Nie ma o niej przecież żadnego pojęcia. „Gazeta Wyborcza” napisała bardzo ostrą, nieprzychylną recenzję na temat tej książki. Ale były też osoby, które zgłaszały się do mnie i mówiły: „Tak, to dokładnie tak było. Jak udało się panu tak świetnie odtworzyć klimat tamtych czasów?”
 
– No właśnie, jak się Pan do tego zabrał?
– Byłem w Warszawie. Pojechałem na przedmieścia, w miejsce, gdzie naziści wywozili lekarzy, pielęgniarki, pacjentów ze szpitali i ich rozstrzeliwali. Niektórzy ludzie, z którymi tam na ten temat rozmawiałem, wręcz zaprzeczyli, że coś takiego kiedykolwiek miało tam miejsce. A to przecież fakt historyczny, którego byli świadkami. Stąd wiem, jak straszne musiały to być przeżycia, skoro umysł nakłada na te wspomnienia taką blokadę.
 
– Pisał Pan też o zamachu na generała Sikorskiego.
– Tak, w „Aniołach chaosu”, tylko że tym razem nie był to horror, a thriller.
 
– Czy odkrył Pan tajemnicę jego śmierci?
– To był zdecydowanie zamach.
 
– Kto go dokonał? Rosjanie, brytyjski wywiad?
– Tajna organizacja, która jest odpowiedzialna za wszystkie zamachy od dwóch tysięcy lat. Przewodzi jej myśl, że ludzkość rozwijać może się tylko poprzez wojny i konflikty, że gdyby nie one, nasza technika nie posuwałaby się naprzód. Zabijają więc wszystkich, którzy chcą nieść światu pokój. Jednak tej organizacji w gruncie rzeczy chodzi przecież o dobro ludzkości, o jej rozwój. Nie jest więc to książka jednoznaczna, skłania trochę do filozoficznej refleksji.
 
– Skąd u Pana takie zainteresowanie Polską?
– Moja żona, Wiescka, jest Polką. Wprawdzie urodziła się w Kolonii w Niemczech, ale to dlatego, że naziści wywieźli tam z Polski jej rodziców. Jej oryginalne imię to Wiesława. Byłem też pierwszym zachodnim autorem horrorów, którego książkę wydano w Polsce. To był „Manitou”. Pamiętam to okropne wydanie, jakby na papierze toaletowym. Nikt mi wtedy za to nie zapłacił, bo rozmowy zaczęły się jeszcze przed upadkiem komunizmu, kiedy polska waluta była niewymienialna. Ale opłaciło się. Dzisiaj jestem w Polsce niezwykle popularny. Często tam zresztą z żoną jeździmy.
 
– I jak się Panu Polska podoba?
– Trochę mało czasu na zwiedzanie. Jesteśmy zwykle bardzo zmęczeni spotkaniami z czytelnikami, wywiadami. Ale wspominam zawsze bardzo miło, bo ludzie są niezwykle przyjacielscy. Zwłaszcza podobało nam się w Sopocie, gdzie wybieraliśmy się na długie spacery wzdłuż plaży i potem na molo. W Krakowie za dużo turystów. Więcej ich niż Polaków. No i ci Anglicy przylatujący tam na weekendy. Strasznie rozrabiają. Jak stado szympansów. Wstyd mi za nich.
– Cieszy Pana ta polska sława?
– Ma swoje dobre strony. W hotelu Bristol w Warszawie jest tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem na ścianie, na której upamiętniają znamienitych gości. Jest tam też tabliczka księcia Karola, czuję więc, że jestem w doborowym towarzystwie (śmieje się). Ale nawet tutaj, w podlondyńskim Sutton jest dużo Polaków. W moim ulubionym pubie pracuje ich mnóstwo i mnie rozpoznają. Kiedyś poszedłem też do sklepu coś wymienić. Pracownik robił problemy, wezwałem więc szefa. Ten był Polakiem. Zobaczył na mojej karcie kredytowej, jak się nazywam i zapytał: ten Graham Masterton? Wypowiedział zresztą moje imię przez twarde „h”, jak to zwykle Polacy. „Dla Pana wszystko!” zadeklarował i dalej poszło już bez problemu.
 
– Słynie Pan z tego, że książki pisze w ekspresowym tempie. „Manitou” powstał podobno w tydzień.
– To prawda. Ale teraz jestem już wobec siebie dużo bardziej krytyczny i napisanie książki zajmuje mi średnio trzy miesiące. Wiem na przykład, że dialog w książce trzeba odpowiednio podrasować. Gdyby go zapisać, tak jak brzmiał w rzeczywistości, wypadłby sztucznie i niewiarygodnie.
 
– Trzy książki rocznie to i tak dużo. Gonią Pana wydawcy, kontrakty i zobowiązania?
– Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że karierę pisarza zaczynałem w czasach, kiedy książki wydawały małe firmy. Kontakty z ich pracownikami były więc bardzo przyjacielskie. I tak jest do dzisiaj. Mój brytyjski wydawca mieszka po drugiej stronie ulicy, przy której stoi mój dom. Jeździmy razem na wakacje. Psocę razem z jego dzieciakami. Nie mam więc żadnej presji. Czasem nawet zmieniam swoje plany, rezygnuję z jakiegoś zapowiedzianego już pomysłu.
 
– Jak wygląda Pana dzień pracy?
– Nigdy nie zaczynam pracy przed jedenastą. To mi zostało z czasów, kiedy pracowałem jako reporter. Żaden szanujący się dziennikarz nie zabiera się do pisania przed tą godziną (śmieje się). Kończę około czwartej, piątej. Zależy jak mi idzie pisanie.
 
– Czyli lubi się Pan powylegiwać w łóżku?
– Leżę zawsze jak najdłużej. Podczas takiego półsnu przychodzą do głowy najlepsze pomysły. Zazwyczaj przed poranną kawą mam już zaplanowane całe trzy rozdziały. Potem tylko siadać i pisać.
A sam dużo Pan czyta książek?
Nie bardzo. Po całodziennym ślęczeniu nad tekstem człowiek jest już tym zmęczony. Poza tym często drażnią mnie książki innych. Co, jak on to mógł w ten sposób napisać? – denerwuję się, bo jestem sam wobec siebie bardzo wymagający, jeżeli chodzi o język. Potrafię też wyczuć, kiedy autor pisząc, był zmęczony, znudzony, a kiedy głodny.
 
– Głodny?
– Tak, na podstawie własnych doświadczeń. Kiedyś strasznie długo pisałem pewną powieść historyczną. Cały czas robiłem się głodny i szedłem do kuchni coś zjeść. Potem moja żona przeczytała, co napisałem i orzekła: „Wiesz co, ty coś masz z tym jedzeniem. Twoi bohaterowie ciągle ucztują. Dlaczego nawet najbardziej porywająca przygoda przerwana jest w środku, bo bohaterowie muszą coś zjeść?” No i musiałem to wszystko pozmieniać. Teraz, kiedy piszę, mam zawsze przed sobą opakowanie słodyczy, żeby nie zgłodnieć.
 
– A z tych książek, które Pan jednak przeczytał, którą najbardziej Pan lubi?
– „Process” Briona Gysina. Opowiada o podróży przez Saharę. Urzekło mnie nie tylko to, że jest świetnie napisana, ale też to, że to jedyna, jaką ten autor przez całe życie napisał. Pewnie dlatego, że ja piszę tak dużo. Miałem okazję rozmawiać z nim osobiście i powiedział mi, że to z lenistwa. Żyje teraz z jakąś bogatą Greczynką, nie musi więc zarabiać na życie.
 
– Wracając jeszcze do horrorów. Czemu ludzie je właściwie czytają? Przecież są straszne.
Tajemnice grozy – rozmowa z Grahamem Matertonem

– No właśnie. Ludzie lubią się trochę pobać. To jak z jazdą na rollecoasterze. Daje dreszczyk emocji, ale jednocześnie wiesz, że nic ci się nie może stać. A potem jest takie przyjemne rozbawienie. Tak jak wtedy, gdy ktoś na ciebie huknie znienacka i cię przestraszy. Potem się z tego śmiejesz. Nie rozumiem tylko, dlaczego ludzie boją się akurat fikcji, a prawdziwie straszne wydarzenia, jak wojny czy zamachy, oglądają w telewizji beznamiętnie.

 

Rozmawiał Jaromir Rutkowski
 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Kobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnychLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnych
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj