Życie w UK
Przerwany rejs
Po kilkutygodniowej przerwie spowodowanej niekorzystną pogodą i chorobą, kapitan Andrzej Placek, polski emigrant z Wielkiej Brytanii, kontynuuje na jachcie „Tiggy” swój rejs dookoła świata.
Jak węgorz Pink Floyd gościł >>
Pech nie opuszczał naszego śmiałka. Po defekcie ożaglowania, który przytrafił mu się u wybrzeży Francji, kapitan „Tiggy dobił do Santander, a później do Gijon.
W tym pierwszym porcie, jak powiedział nam żeglarz, na nabrzeże wdarła się bardzo wysoka fala i spowodowała w jachcie Andrzeja Placka kilka istotnych uszkodzeń. Skutkiem owego sztormu, który położył jacht na burtę, był defekt tzw. rumpla, czyli drążka do sterowania silnikiem, oraz jarzma.
Szczęście w nieszczęściu
Można powiedzieć, że „Tiggy” i jej kapitan mieli jednak szczęście, bo 12 jachtów zakotwiczonych w marinie w Santander zostało doszczętnie zdemolowanych. Sam Andrzej Placek również został poturbowany doznając urazu klatki piersiowej. Kiedy bóle częściowo ustąpiły, żeglarz zdecydował, że mimo wszystko wypłynie w dalszą drogę. Niestety, wówczas przyplątało się zapalenie płuc, co unieruchomiło naszego bohatera na kolejne dwa tygodnie.
W trzeciej dekadzie stycznia pogoda na Biskajach zazwyczaj zaczyna się stabilizować, ale w tym roku żeglarze byli świadkami różnego rodzaju anomalii pogodowych rzadko wcześniej spotykanych. Właśnie pod koniec stycznia na wodach Zatoki Biskajskiej u wybrzeży południowo-zachodniej Francji i północnej Hiszpanii panował sztorm. Wysokie na pięć i więcej metrów fale zalewały plaże powodując podtopienia niżej położonych terenów. Ruch we wszystkich portach położonych w tym rejonie zamarł, a wypłynięcie w morze podczas takiej pogody byłoby równoznaczne z samobójstwem. Dość powiedzieć, że prędkość wiatru znacznie przekraczała tam 100 km/h, a wichurze towarzyszył ulewny deszcz, przechodzący w burze z wyładowaniami atmosferycznymi.
Z Gijon do Viveiro
Kilka dni temu kpt. Andrzej opuścił gościnne Gijon. Gościnne, bo podczas wymuszonego pobytu poznał tam wielu wspaniałych ludzi, którzy nie szczędzili mu pomocy. Najmilej wspomina Kito oraz Manola, dwóch hiszpańskich żeglarzy, którzy pomogli mu w łataniu „Tiggy”. Okazało się bowiem, że w niektórych miejscach kadłuba stare łaty mogłyby przepuszczać wodę.
– Manolo i Kito służyli mi również cennymi radami żeglarskimi, dzięki czemu bezpiecznie dopłynąłem do portu w Viveiro.
Na razie blisko brzegu
Następnym etapem ma być port A Coruńa. Kapitan „Tiggy” przyjął metodę zawijania do portów położonych co 80 mil. Na pokonanie takiego dystansu potrzebuje średnio około doby.
– Przy takiej pogodzie jest to jedyne rozsądne wyjście – trzymać się blisko brzegu i często zawijać do portów – wyjaśnia.
W tym tygodniu kpt. Placek chce zdążyć przed niżem, który nadciąga z Azorów. Ma nadzieję, że uda mu się dopłynąć do któregoś portu nad otwartym Atlantykiem. Być może spędzi tam tydzień, a później już prosto na Wyspy Kanaryjskie, gdzie zakończy pierwszy etap rejsu.
Janusz Młynarski