Podróże i turystyka

Polska zamiast all inclusive w Hiszpanii?

Świat stoi otworem, jednak nie ma to jak wakacje w rodzinnej Polsce – często pochmurnej, nudnej i zapyziałej, ale dającej prawdziwe wytchnienie od zgiełku wielkiego świata. Wielu Polaków mieszkających poza granicami kraju, na wakacje wraca do rodziny. Z sentymentu, z tęsknoty, choć czasem po pierwszych dwóch dniach już żałują, że nie wybrali all inclusive w Hiszpanii.

Polska zamiast all inclusive w Hiszpanii?

Luciu, Luciu, leci – krzyczy do słuchawki podekscytowana ciocia Marysia. Mieszka na trasie podchodzenia samolotów do lądowania na łódzkim lotnisku, wypatrywała więc przez okno pojawienia się na horyzoncie samolotu z Londynu z Agatą na pokładzie. – Tak to właśnie jest, kiedy przylatuję raz na pół roku do domu na wakacje. Wielkie święto, cała rodzina zmobilizowana – śmieje się Agata Owczarek. – Mama już przygotowała menu polskich przysmaków na cały tydzień. Tata niczym pilot wycieczki do egzotycznych krajów zorganizował plan zwiedzania: muzea, do których nigdy nie przyszłoby im się do głowy wybrać, kiedy tu mieszkała, nowe centrum handlowe, teatr.

Widziane po czasie

Jednak z perspektywy światowca rzeczy wydają się niektórym nieco inne. Dla Basi Gębali jej Bielsko Biała z roku na rok się kurczy.
– Już tam nie wrócę – zapowiada. Jednak zawsze ceni sobie czas spędzony z bliskimi. Woli nawet posiedzieć z rodziną w domu, zaprosić do siebie przyjaciół.
– Wyjścia na miasto i noce spędzone w klubach mam na co dzień, więc ta odmiana jest przyjemna – podkreśla.
– Chodziłam sobie po moim rodzinnym Braniewie i wspominałam dawne czasy – mówi z kolei o swoich wakacjach w rodzinnych stronach Ola Częścik. Z tego świata zostało jednak niewiele. Wszyscy znajomi porozjeżdżali się gdzieś po świecie.
– Szaro, buro i ponuro. Całymi dniami spałam. Nie było co robić – opisuje.
– Dobrze, że wyjechałaś. Tam masz lepsze życie – pocieszała ją babcia.
Z sentymentem odwiedza swój dawny kraj Rafał Zawada. Nie dla jego piękna jednak, bo przynajmniej w jego rodzinnym Bytomiu niewiele widzi zmian. Jeżeli już to takich, że ulice są coraz brudniejsze i bardziej szare.
– Ale tęsknię za rodziną, za znajomymi – zwierza się. Gdy po raz pierwszy przyjechał po roku, ojciec rozpłakał się. Rafał nigdy go jeszcze takim nie widział.
– Półtora tygodnia to za mało, żeby się nasycić wszystkimi tymi dawno niewidzianymi osobami – mówi. Dlatego nie zmartwił się, gdy jego ostatnie wczasy w Kołobrzegu były pochmurne i deszczowe.
– Było więcej czasu, żeby pogadać ze znajomymi i najlepszym przyjacielem – tłumaczy. Słońce jeszcze złapie. Jesienią, gdy pojedzie na grecki Peloponez.

Egzotyczne ptaki

Natychmiast po przyjeździe zaczynają się też niezliczone telefony i korowody wizyt „krewnych i znajomych królika”, jak to określa Agata.
– Przyjeżdżają mnie sobie obejrzeć. Wypytują o wszystko: jak mi się leciało, jak praca, jak dom, jak znajomi – wylicza. Czasem przyjdzie jej się dowiedzieć też czegoś nowego o sobie. – Byłam już zaręczona z włoskim artystą i angielskim reżyserem – wspomina ze śmiechem. Jest obsypywana drobnymi upominkami, zwłaszcza słodyczami.
– To bardzo miłe, chociaż czasem wolałabym już po prostu posiedzieć z mamą przed telewizorem – wyznaje. Tymczasem trzeba odwiedzić jeszcze tych i tamtych, bo to są towarzyskie zobowiązania.
Dla dalszej rodziny i znajomych przyjezdni pozostają osobami cokolwiek egzotycznymi – z innego, wielkiego świata. Koleżanka mamy na przykład chciała zaprosić Agatę na działkę na grilla, ale bała się, że jej, persony z Londynu, nie wypada. Tymczasem gdy Agata usłyszała o tym pomyśle, jej reakcja była entuzjastyczna. – Wow, kaszanka z grilla! To było najlepsze, co mogło mnie spotkać – wspomina. Bo małe polskie zwyczaje nabierają wyjątkowego smaku, gdy długi czas mieszka się poza krajem.
– Zwłaszcza ci, którzy niewiele podróżowali, mają inne wyobrażenie na temat życia za granicą. Wydaje im się, że Londyn, wielki świat, firmowe sklepy, słynne kluby, że ja tym żyję na co dzień – relacjonuje Agata. Tymczasem po ciężkim tygodniu pracy ledwie ma siłę wyjść na piwo do pubu na rogu.

Dewizowi turyści

Oli dawni znajomi wydali się jacyś strachliwi, zamknięci w sobie.
– Wypytują o londyńskie imprezy, zazdroszczą, ale sami się nie wybierają. Mówią mi, że jestem odważna, że wyjechałam. Koleżanka stwierdziła, że ona zgubiłaby się już na lotnisku – przypomina sobie. Mama też nie chce jej odwiedzić. Mówi, że Londyn za wielki, zbyt hałaśliwy.
Te mity dzielą też znajomych na tych, którzy zaczynają podchodzić do „letników” z dystansem. – Mam poczucie, że uważają, że ich zdradziła, wyjeżdżając, że się wywyższam, bo mieszkam za granicą – zwierza się Agata. Jej z kolei przestali podobać się polscy faceci. – Po tej różnorodności w Londynie wydają się jacyś mdli, nudni – opisuje. Na szczęście są też ci najbliżsi sprawdzeni przyjaciele, z którymi nie widzi się miesiącami, to jednak zawsze człowiek czuje się, jakby nigdy nie wyjeżdżał.
– O zarobkach nawet nie wspominam, bo wszyscy kalkulują na polskie i wydaje im się, że to góra złota – nadmienia Agata. Stara się też nie afiszować z pieniędzmi, ale oczywiście wychodzi dużo, bo stać ją na to i owo. Podoba jej się, że za filiżankę kawy w kafejce nie musi płacić fortuny. Lubi też pochodzić po klubach, zobaczyć, co nowego się otworzyło. Plan dnia szczelnie wypełniają jej wizyty u dentysty, u okulisty, u kosmetyczki, u fryzjera.
– Wszystko taniej niż w Londynie, więc trzeba skorzystać przy okazji. Zawsze staram się też zabrać rodziców na obiad gdzieś do miłej restauracji – mówi.
– W Polsce, kiedy wychodzi się na miasto, każdy płaci sam za siebie. Ludzi dziwi więc, kiedy chcę płacić za cały obiad lub stawiać drinki. A w Anglii to normalne – zastanawia się z kolei Basia. – Jeśli przywozi się na trzy tygodnie tysiąc funtów, to w Polskich warunkach wydaje się to dużo. Ale przecież to są moje wakacje. Mam prawo trochę zaszaleć – usprawiedliwia się Rafał. Generalnego remontu uzębienia również nie odpuści.
– W Bytomiu mam swojego stałego dentystę. Nie chcę się oddawać na Wyspach w ręce przypadkowych osób – argumentuje.

Desant zwiadowców

Nowe brytyjskie przyjaźnie nieuchronnie kończą się wreszcie pytaniem ze strony zaintrygowanych wciąż dość egzotycznym pochodzeniem imigrantów: „To kiedy mnie zabierzesz do Polski?” Agata wysłała w ten sposób do swojej mamy na wakacje koleżankę z jej angielskim chłopakiem. Mama komunikowała się z nim w jego języku sformułowaniami gramatycznej jakości przypominającej zwrot „Kali kupić krowę”. On podchwycił nieco polskich słówek od dziewczyny, więc odpowiadał jej z równą gracją. – Głębokie konwersacje to to nie były. Nadrabiali uśmiechaniem się do siebie – opisuje Agata. Wybrali się też na przedstawienie „Mały książę” w adaptacji, w której aktorzy milczą, więc każdy mógł w równym stopniu uczestniczyć w odbiorze sztuki. Obowiązkowe było też pokazanie obcokrajowcowi nowo otwartych wielkich centrów handlowych.
– Zasmakował w maminej golonce i flakach. Może i lepiej, że nie umiała mu wytłumaczyć, z czego się je przyrządza – zawiesza głos Agata.
Basia na wycieczkę do kraju swoich korzeni zaprosiła angielskiego wybranka. Zaskoczyła go nadspodziewana czystość, dobry poziom życia i to, że z bardzo wieloma osobami mógł się dogadać po angielsku.
– Dziwił się tylko zwyczajowi podejmowania gości w domu, bo w Anglii zawsze spotyka się ich gdzieś na mieście – mówi. Jako brytyjski rasowy mięsożerca miał też uwagi do małego wyboru wołowiny w sklepach. Wszędzie tylko ta wieprzowina i wieprzowina.
– No i jak to możliwe, że nie ma baraniny, skoro są góry i pasie się tyle owiec – dopytywał.

Ciocie z prezentami

Dla bliskich wiezie się z Anglii drobne upominki. Baileysa dla mamy, angielską herbatę dla taty, dla reszty a to długopis z angielską flagą, a to kubek z emblematem metra.
– Raz kupiłam siostrze w Selfridges sukienkę na studniówkę. Kiedy pochwaliła się koleżankom, to dopiero był szpan – wspomina ze śmiechem Agata.
W powrotną drogę podróżnik wyprawiany jest z walizką pełną jedzenia, którego wcale nie potrzebuje.
– Rodzinie trudno jest sobie wyobrazić, że naprzeciwko mojego domu jest polski sklep, w którym to wszystko mogę kupić – kręci głową Agata. Zdarzyło się też, że musiała obdarować odprowadzających na lotnisko wielką butelką wódki dębowej, bo waga ekskluzywnego opakowania prezentu powodowała nadbagaż.
– Zabieram też oczywiście papierosy. Trochę dla siebie, a trochę na sprzedaż – napomyka.
Wczasy w Hiszpanii wcale nie są poza jej finansowym zasięgiem, ale po prostu nie ma na nie czasu, bo z bliskimi zobaczyć się musi, a poza tym w Londynie uczestniczy w ciągłej gonitwie: zmiana mieszkania, poszukiwanie nowej pracy, doszkalanie się. Jeżeli już to chciałaby tak, jak kiedyś co roku, pojechać do Zakopanego, albo na wczasy agroturystyczne.
– Marzy mi się taka wiocha zabita dechami, żeby odpocząć od tego wszystkiego – snuje plany.
– Wakacje w Polsce to dla mnie spotkania z rodziną, odpoczynek i ukojenie. Odnowienie cielesne i duchowe – wzdycha Basia.

author-avatar

Przeczytaj również

Rachunki za najem i energię wzrosły od dekady o 6000 funtówRachunki za najem i energię wzrosły od dekady o 6000 funtówBezrobocie w UK rośnie w obliczu zastoju na rynku pracyBezrobocie w UK rośnie w obliczu zastoju na rynku pracyBiustonosze bez podatku VAT. Apelują o to pracownicy służby zdrowiaBiustonosze bez podatku VAT. Apelują o to pracownicy służby zdrowiaZamknięcie odcinka M25 w maju – gdzie wyznaczono objazdy?Zamknięcie odcinka M25 w maju – gdzie wyznaczono objazdy?Tworzenie deepfake’owych obrazów o charakterze seksualnym będzie przestępstwemTworzenie deepfake’owych obrazów o charakterze seksualnym będzie przestępstwemOsoby niepełnosprawne otrzymają 2800 funtów mniej po przejściu na UCOsoby niepełnosprawne otrzymają 2800 funtów mniej po przejściu na UC
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj