Życie w UK

Polski żul kontra brytyjski gumiś

Różnie się ich nazywa: żule, menele, gumisie. Spotkać ich można w każdym kraju i w każdym mieście. Mają swoje dzielnice, i swoje meliny z zabitymi wielkimi płytami oknami. Angielscy żule zupełnie nie różnią się od tych, których spotykamy na każdym kroku w Polsce.

Polski żul kontra brytyjski gumiś

W życiu jest się albo na wozie, albo pod nim.  Kiedy mieszkasz w dzielnicy, gdzie sygnał policyjnych syren jest najpopularniejszym dźwiękiem, kiedy w wynajmowanym  domu leje się z sufitu, szpary w oknach takie, że rekę można wsadzić, a grzyb i wilgoć dopełniają całości – wtedy nie wyobrażasz sobie, że ktoś może żyć w jeszcze gorszych warunkach, i nie chce tego zmieniać.

Spacer z Johnem

Johna poznałem w miejskim parku, chodził tam i zbierał niedopałki papierosów, ja często tam przesiadywałem, kiedy miałem tzw. emigracyjnego doła. Czasem poczęstowałem go papierosem, czasem dałem na piwo, ot taka niezobowiązująca znajomość pracującego Polaka z Anglikiem z marginesu społecznego. Wiek Johna trudny był do oszacowania, bo zawsze nieogolony, niedomyty, w wiecznie brudnej brązowej kurtce. Wyglądał na człowieka po 60. Jego oczy i mocny głos zdradzały, że musiał mieć dużo mniej. W przeciwieństwie do całej grupy młodych rozwrzeszczanych wyrostków, którzy w tej dzielnicy Sunderland agresywnie zaczepiali przechodniów, prosząc  o papierosy – John był bardzo spokojny. Miał swój świat, do którego nikogo nie wpuszczał. Ja też nie pytałem gdzie mieszka, z czego żyje, gdzie jada, bo najpewniej odpowiedziałby, że to nie moja sprawa i pokazałby mi środkowy palec. Jednak pewnej soboty udało mi się poznać trochę tego świata, w którym żył mój znajomy. To była sobota – dzień kiedy większość Anglików wychodzi do pubów. Siedziałem na ławce, John przysiadł się, poczęstowałem go jak zwykle papierosem, ale nie chciał zostać na ławce dłużej, bo  jak mówił, musi obejść miasto. Zaproponowałem, że pójdę z nim. Zgodził się.  Było po 20.00 i ludzie powoli zapełniali puby. Szliśmy z Johnem, ale mój znajomy zatrzymywał się przy każdej budce telefonicznej i sprawdzał czy w automatach nie ma jakiś pieniędzy. Podnosił słuchawkę i opuszczał ją na widełki. I tak kilka razy. Czasem po takich manewrach wypadały z automatu drobne, których dzwoniący zapominali zabrać. To było jedno ze źródeł dochodu Johna. Drugim były pieniądze znalezione na ulicy. – W soboty, kiedy wielu jest pijanych, można znaleźć nawet kilkanaście funtów – mówił  mój znajomy. – Jak młodym wypadną drobne z kieszeni, to im się nawet schylać nie chce, żeby je podnieść.  Fakt, podczas spaceru w okolicach pubów co krok John znajduje jakieś pieniądze. Najwięcej jest jedno- i dwupensówek, ale czasem zdarzył się i funt. Koło kubu nocnego mamy prawdziwe szczęście. W kałuży leży banknot 10-funtowy. Było już po 22.00, kiedy trochę zgłodniałem, więc zaprosiłem znajomego na hamburgera do jednego z wielu otwartych o tej porze barów oferującego jedzenie na wynos. Jak się okazało, pracowała tam znajoma Johna. – Może chcesz coś specjalnego? – zapytał tajemniczo znajomy. – Widzisz tę dziewczynę, co robi burgery? Jak chcesz, to możesz ją mieć za 10 funtów, a blow job zrobi ci za 5. Dzięki John – odpowiedziałem. – Nie jestem zainteresowany. Betty, bo tak miała na imię dziewczyna od hamburgerów, miała na czym usiąść i czym oddychać. Była niczym  puchar przechodni, bo wszyscy mężczyźni na jej ulicy mieli już z nią do czynienia. John też. Dziś jednak szkoda było mu pieniędzy, a widziałem, że ochotę na seks ma. Postanowiłem zasponsorować tę usługę znajomemu. Podszedłem  do baru, dałem dziewczynie 10 funtówi po kilku minutach w ciemnej ulicy za barem transakcja została skonsumowana. Ta sobota nie była najgorsza, bo znaleźliśmy 15 funtów. Zapewne John i tak wyda je na alkohol i bibułkę do papierosów, bo to właśnie są dwie podstawowe potrzeby życiowe mojego znajomego.

„Polski John”

Dwa tygodnie później wyjeżdżałem  na urlop i na dworcu kolejowym w Krakowie musiałem poczekać 4 godziny na pociąg do mojego rodzinnego miasta. Noc była i podziemne przejście na perony zaroiło się od ludzi, którzy… fiołkami nie pachną.  Jednak z czasem do wszystkiego da się przywyknąć i po godzinie smród już tak nie przeszkadza.  Co jakiś czas pochodził  do mnie jakiś osobnik prosząc o wsparcie. Zawsze grzecznie, ale zawsze z inną historią. – Poratuje pan biednego, dom mi się spalił, nie mam na chleb, od wczoraj nic nie jadłem – mówi pierwszy. – Zostałem okradziony, drugi dzień błąkam się po dworcu – prosi drugi. Gdy jednak proponuję, że kupię im bułkę – jakoś ich zainteresowanie znika. W końcu podchodzi do mnie mężczyzna po 40. – Nie będę pana oszukiwał, że dom mi się spalił, że żona z domu wyrzuciła, że nie jadłem od kilku dni czy podobnych bzdur. Żony nie mam, dzieci mi w domu nie płaczą, pracy nie mam,  ze schroniska dla bezdomnych wyj***li mnie za picie i tak błąkamy się z koleżkami po dworcu, a pić się chce. Brakuje nam 2 złote. Nie poratowałby pan? Jeśli nie, to przepraszam bardzo. Nie było rozmowy. On jako jedyny powiedział kim jest , nie usiłował wmówić mi, że jest nieszczęśnikiem na którego spadły wszystki plagi egipskie. On jako jedyny był ze mną szczery. Ja też nie próbowałem go umoralniać, nie próbowałem namawiać do szukania pracy czy porzucenia nałogu. Dałem mu te 2 złote i poprosiłem, by wypili za moje zdrowie. Gdy wychodziłem przed dworzec, żeby zapalić, widziałem jak razem z kolegą i ledwo trzymającą się na nogach koleżanką liczą to, co udało im się wyżebrać od podróżnych. Po kilku minutach  „Polski John” wracał z nocnego sklepu, a w reklamówce pobrzękiwały dwie butelki wina. Napije się pan? – zawołał gdy mnie zobaczył. Odmówiłem, bo wino marki wino nie jest moim ulubionym napojem. Picie w bramie to też nie jest mój styl życia, ale widać nie każdy musi lubić to samo.

Do wszystkiego można się przyzwyczaić

Czasem gdy spotykamy ludzi, którzy nie pasują do stereotypu porządnego obywatela, zastanawiamy się co sprawiło, że znaleźli się na marginesie życia i czemu nie chcą wrócić do normalności. Te dwa spotkania z „ludźmi marginesu” pokazały mi, że do takiego życia można się przyzwyczaić. Niektórzy nie chcą wychodzić z marginesu bo im tam dobrze , i mają gdzieś co myślą inni. Dla nich najważniejsze jest to, by było co wypić, co zapalić i od czasu do czasu mieć seks.

Cezary Niewadzisz

author-avatar

Przeczytaj również

AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni Celsjusza
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj