Życie w UK

Polski burmistrz

Od tygodnia jedna z londyńskich gmin ma nowego burmistrza o bardzo polsko brzmiącym nazwisku.

Polski burmistrz

Stefan Kasprzyk urodził się i przez całe życie mieszka na Islington. Od sześciu lat pełni funkcję radnego tej gminy, przez ostatni rok był zastępcą jej burmistrza, a od tygodnia jest jej „pierwszym obywatelem”. Taki właśnie honorowy tytuł nosi burmistrz: „borough’s first citizen”. Wiąże się z tym obowiązek, a właściwie przywilej, reprezentowania wszystkich mieszkańców Islington przy oficjalnych okazjach, na przykład podczas wizyty kogoś z rodziny królewskiej. By pełnić tę zaszczytną funkcję trzeba najpierw zostać radnym swojej gminy. Spośród grona kilkudziesięciu radnych, wybieranych w powszechnym głosowaniu na czteroletnią kadencję, co roku wyłania się nowego burmistrza. Przez kolejnych dwanaście miesięcy mieszkańcy Islington będą więc musieli włożyć trochę wysiłku, by wymówić „Mayor Kasprzyk”. Dla ułatwienia w komunikacie prasowym obok nazwiska nowego burmistrza w nawiasie podano wymowę: „Kasprzyk (pronounced cas-pshick)”. Stefan Kasprzyk jest drugim polskim (a dokładnie polskiego pochodzenia) burmistrzem w Londynie. Pierwszym był w gminie Wandsworth w 1983 roku Frank Staff – Polak, który po drugiej wojnie światowej przyjął brytyjskie obywatelstwo (bratanek poety Leopolda Staffa). To właśnie on wprowadził polskiego orła do burmistrzowskiego naszyjnika w Wandsworth. Także w środkowej Anglii w Kidderminster burmistrzem kilkakrotnie był Mike Oborski – obywatel Polski i Wielkiej Brytanii, późniejszy konsul honorowy RP w środkowo-zachodniej Anglii, autor wspomnień „Bigos & Chips…”. Teraz pora na Stefana Kasprzyka, z którym „Polish Express” przeprowadził rozmowę.

Rozmowa z nowym burmistrzem londyńskiej gminy Islington Stefanem Kasprzykiem.

– Ma pan polskie nazwisko, jaka jest pana historia?

– Rodzice przyjechali tu po wojnie. Klasycznie. Mama pochodzi spod Wilna, dziś jest tam Białoruś, ale ona za każdym razem, gdy urzędnik próbuje wpisać Białoruś jako miejsce jej urodzenia, kłóci się, że to była Polska. Ojciec chodził do szkoły we Lwowie, na studia przeniósł się do Krakowa. Mama trafiła tu przez Monte Cassino z polską armią. Ojciec zapisał się do RAF-u. Urodziłem się i wychowałem w Islington. Chodziłem do sobotniej polskiej szkoły i należałem do polskiego harcerstwa przy parafii na Devonii, byłem drużynowym zuchów. Wszystkim się wydaje, że Polacy w Londynie historycznie byli na Ealingu i okolicach, tymczasem tu, w północnym Londynie, na Islington mamy jedno z najstarszych skupisk Polaków – Polacy są tu od 1930 roku. Tu mieści się Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii.

– Czy to, że został pan burmistrzem gminy Islington należy postrzegać jako sukces Polaka, czy Brytyjczyka?

– Jestem Brytyjczykiem. Ten kraj mnie wychował. Jednocześnie kocham Polskę i czuję się tam świetnie, ale jestem tam postrzegany jako obcokrajowiec, bo choć mówię po polsku to kulturowo jestem bardziej Brytyjczykiem niż Polakiem. Na dodatek moja polska żona śmieje się, że mój polski jest archaiczny, powojenny.

– W Polsce jest pan postrzegany jako Brytyjczyk, a w Anglii jako Polak?

– Gdy byłem dzieckiem, owszem, w szkole dzieci przezywały mnie, dlatego, że jestem Polakiem, katolikiem. Do tego jeszcze, gdy poszedłem do szkoły nie mówiłem po angielsku. To komplikowało sprawę. Zresztą nie tylko ja byłem przezywany, ale wszystkie dzieci należące do grup mniejszościowych. Angielskiego nauczyłem się bardzo szybko. Gdyby dziś zapytała mnie pani, w którym języku myślę, nie umiałbym tego określić. Przełączam się z angielskiego na polski, z polskiego na angielski bez zastanowienia.

Brytyjczycy mają problemy z pana nazwiskiem?

– Mówią „Kaspozik” albo „Kacprik”. Zwykle odpowiadam: „Proszę, wymyślcie coś nowego, to już słyszałem”. Gdy zapisują moje nazwisko to umieszczają „z” w najprzedziwniejszych miejscach, ale nie tam, gdzie być powinno. Oczywiście nie jestem formalistą. Liczy się komunikacja.

Przez najbliższy rok będzie pan reprezentował swoją gminę. Musi pan więc odłożyć politykę na bok…

– Burmistrz jest apolityczny. Polityką może się zajmować „po godzinach”. W moim przypadku oznaczałoby to reprezentowanie mojej partii, czyli Liberalnych Demokratów. Nie jest jednak łatwo godzić te dwie przeciwstawne role, dlatego żartuję, że wielu radnych ma schizofrenię. Jako liberalny demokrata mogę się wypowiadać przeciwko Workers Registration Scheme (WRS), ale jeśli Polak mieszkający w mojej dzielnicy zapyta mnie, jako burmistrza, czy musi się rejestrować w WRS, odpowiem mu, że owszem, musi.

– Z jakimi problemami zwracają się do pana Polacy z Islington?

– Problemem jest przede wszystkim to, że Polacy się do nas nie zwracają. Polakom, jak i wielu innym grupom imigranckim wydaje się, że radni są po to, żeby zbierać podatek (council tax) i na tym koniec. Brytyjczycy mają zupełnie inne nastawienie. Im z kolei wydaje się, że radni są od wszystkiego, dlatego zwracają się do nas z każdym najmniejszym problemem. Mam nadzieję, że Polacy się tego od nich nauczą, że będą do nas pisać, dzwonić, przychodzić i nabiorą przekonania, że radni i burmistrz są po to, by pomóc im rozwiązać ich problemy.

Polak, który szuka pomocy w Islington Council trafi pewnie do pana ze względu na brak bariery językowej…

– Zwykle tak się dzieje, ale mogę zapewnić, że każdy z naszych radnych udzieli dokładnie takiej samej pomocy, jakiej ja mogę udzielić. Zależy nam na tym, by dotrzeć zwłaszcza do tych grup, z którymi jest najmniej kontaktu, czyli imigrantów i mniejszości.

Ilu Polaków mieszka w gminie Islington?

– Polacy są tu największą głosującą mniejszością. W spisie wyborców zarejestrowanych przed ostatnimi wyborami lokalnymi znalazło się około tysiąca polskich nazwisk. Przypuszczam, że Polaków w Islington jest kilka tysięcy. Głosowanie jest zresztą ich naturalnym prawem. Ameryka poszła na wojnę z Wielką Brytanią pod koniec XVIII wieku z hasłem „No taxation without representation”. Polacy płacą tu podatki, mają więc prawo decydować o tym kto ich reprezentuje.

Dotyczy to wyborów lokalnych. Obywatele Unii Europejskiej nie mogą jednak głosować w brytyjskich wyborach powszechnych, ale już Irlandia zastanawia się nad przyznaniem im takiego prawa. Co pan o tym sądzi?

– Myślę, że takie prawo z czasem można będzie wprowadzić w UK, z tym że nie powinno się go nabywać automatycznie, ale przy pewnych obostrzeniach – na przykład po pięcioletnim okresie mieszkania w tym kraju lub jeśli ktoś jest w stanie dowieść, że jest tu osiedlony, że jego dzieci chodzą tu do szkoły. To wciąż kwestia przyszłości.

Magda Qandil
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

Kobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnychLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnych
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj