Styl życia

“Policja, czy landlord?” (cz. 88)

Rozmowa z Ahmedem. Czego ta Węgierka ode mnie chce? Fatygant, to Arab. Węgiersko-algierska Bonnie and Clyde. W strychowej pułapce. Nie do końca karabin.

 

 
 
 
Podobno w takich sytuacjach oblewają człowieka zimne poty. Nie mam pojęcia, czy tak było w moim przypadku, bo temperatury potu, który mnie oblał, nijak w tych warunkach zmierzyć nie mogłem. Wyczołgałem się ze strychu, nabijąjąc sobie guzy o każdą kolejną krokiew, jednak poziom adrenaliny był w moim organizmie tak wysoki, że w ogóle nie czułem bólu. Zamknąłem drzwi na stryszek i zastanawiałem się co zrobić. Doszedłem do wniosku, że zajmę się tą sprawą następnego dnia – będę zapewne spokojniejszy i nabiorę większego dystansu do tej sprawy. Rozważałem oczywiście zawiadomienie policji, ale wcześniej chciałem porozmawiać o tym z landlordem.
* * *
Kiedy tak siedziałem w fotelu paląc papierosa za papierosem, ktoś do mnie zapukał. W drzwiach stał Ahmed. Zapowiadał się już wcześniej, bo chciał zobaczyć jak pomalowałem pokój – a pomalowałem, co zapomniałem odnotować, ale przecież było trochę ważniejszych spraw. Miałem zamiar pomalować na jakiś żywy kolor, jednak brat, który ma firmę budowlaną powiedział mi, żebym nie kręcił wiochy – teraz maluje się na biało i każdy inny kolor to buractwo. Dał mi jakąś farbę, której puszka kosztuje 60 funtów i trzeba przyznać, że teraz moje lokum wygląda w tej szlachetnej bieli znacznie lepiej. Oczywiście nic Ahmedowi o orężu znalezionym na stryszku nie powiedziałem, ale udało mi się wyciągnąć kilka szczegółów na temat mojej sąsiadki. Ma 31 lat i pierwszy raz przyjechała do Londynu trzy lata temu. Od tego czasu wyjeżdżała na Węgry kilkakrotnie. Ahmed się dziwił jej nienormalnemu zachowaniu.
– Wczoraj w sklepie pewien Murzyn poprosił ją o numer telefonu, a ona zamiast mu dać, albo powiedzieć f***k off, zaczęła się trząść ze strachu i płakać. Nie jest przecież dzieckiem i wie, jakie zwyczaje tu panują, ale Murzyn przestraszył się jeszcze bardziej, bo to mogło już podpadać pod molestowanie. Węgierka była tak przestraszona, że wypuściła z rąk duży słoik z majonezem i jajka – było trochę sprzątania po tym wszystkim.
Z tego co mówił Ahmed, facet, który nawiedza moją sąsiadkę jest Algierczykiem i podobno jest supervisorem w hotelu, w którym ona pracuje. A po godzinach pracy jest zapewne jej psychoanalitykiem.
Uznaliśmy z Ahmedem, że dziewczyna ma jakieś poważne problemy natury psychicznej. Według mnie, cierpi na depresję, o czym świadczy fakt, że śpi przy zaświeconym świetle i mało przesadnie dba o higienę. Kiedy tak rozmawialiśmy, na schodach rozległy się kroki. To Węgierka wracała z pracy, towarzyszył jej fatygant, co wywnioskowałem z rozmowy, którą ze sobą toczyli. Drzwi od mojego pokoju były otwarte. Ja siedziałem sobie w fotelu, który znajdował się w głębi pokoju, a Ahmed na krześle przy biurku, skąd miał lepszy widok na hol i schody. Przywitał się z fatygantem krótkim „you right”, ale ten chyba kiwnął głową, że chce rozmawiać, bo Ahmed wstał, przeprosił, że musi mnie zostawić na chwilę, ale zaraz wróci. Rozmowa w pokoju sąsiadki zajęła mu jakieś pięć minut. Kiedy wrócił, to cały czas chichotał. Powodu jego dobrego humoru nie znałem, więc nie omieszkałem o ów powód zapytać.
– Ona poprosiła tego faceta, żeby on poprosił mnie, a ja żebym poprosił ciebie, żebyś wieczorem ściszał muzykę, bo jak jest głośno, to ona nie może zasnąć. A ja odpowiedziałem, że jeśli ma coś do ciebie, to niech sama o tym z tobą porozmawia.
Ale durnowata! Przecież ja przy każdej okazji pytam, czy nie jest za głośno, czy ściszyć radio lub telewizor, a ona zawsze odpowiada, że nie, że wszystko jest OK.
Oczywiście nie mogłem sobie podarować, żeby następnego dnia nie powiedzieć co o tym myślę. Właśnie wychodziła z łazienki owinięta w ręcznik (jak wyliczyłem, bierze prysznic co pięć dni), zapytałem o co jej chodzi? Odpowiedziała, że do północy muzyka jej nie przeszkadza, ale o północy kładzie się spać i wtedy mam radio ściszyć. Przeprosiłem oczywiście i obiecałem, że pozytywnie rozpatrzę jej prośbę. Na drugi dzień przyszedł do mnie Ahmed i mówi, że rano była u niego moja sąsiadka i przepraszała za to, że wczoraj prosiła go, żebym ściszał radio.
– Powiedziałem jej, że nie ma za co, ale jeśli już tak bardzo chce kogoś przeprosić, to niech przeprosi Janusza. I co, przeprosiła cię?
Odpowiedziałem przecząco.
Późnym wieczorem, gdzieś tak przed północą, usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem. Stała w nich moja sąsiadka potwornie spanikowana, w trzęsących się dłoniach trzymała klamkę i głosem równie trzęsącym się, jak jej ręce, powiedziała mi, że nie może otworzyć drzwi do swojego pokoju i czy nie mógłbym jej w tym pomóc. Oczywiście mogłem i pomogłem. Była tak wdzięczna, że myślałem, iż odda mi się przed tym drzwiami. Ale nie oddała się, niestety, lecz wyjaśniła się pewna sprawa. Otóż zapytałem ją, czy ma na imię Violetta, a ona odpowiedziała, że… nie.
– A jak?
– Viktoria.
Stałem jeszcze przez chwilę lekko ogłupiały przed drzwiami, po czym udałem się do swojego pokoju. A to ciekawe, przecież na tej walizce, a wcześniej na liście widziałem wyraźnie – Violetta. Co jest u licha? Dlaczego nie chce wyjawić swojego prawdziwego imienia? Może przyjachała tu na fałszywym paszporcie. Może to jakaś terrorystka? Aha, zapomniałem dodać, że podczas rozmowy z Ahmedem dowiedziałem się, że ten niby-facet Węgierki jest Algierczykiem, czyli miałem rację, że sądząc po typie urody, pochodzi z któregoś z krajów arabskich. Arabskich… Właśnie… Może oboje są terrorystami? Nie miałem wyjścia – czekała mnie kolejna wycieczka na strych. W tej chwili akurat nie wchodziło to w rachubę, ale nazajutrz tak.
Nie mogłem się doczekać, kiedy wyjdzie i tak na czekaniu zeszło mi od dziewiątej do piętnastej. Wyszła wreszcie. Natychmiast odsunąłem łóżko, otworzyłem drzwi i wczołgałem się na stryszek trzymając w jednej dłoni aparat, a w drugiej latarkę. Kiedy już trzymałem w ręce uchwyt walizki, by ponownie przeczytać napis na nalepce, w drzwiach zachrobotała klamka i ktoś wszedł do pokoju. Wstrzymałem oddech. To była Viktoria – widziałem ją przez szparę w drzwiczkach od stryszku. Widać była tylko na krótkich zakupach, skoro tak szybko wróciła. W domu panowała absolutna cisza, a mnie w tym momencie zachciało się kichać, chrząkać i kaszleć. Budynek jest niesłychanie akustyczny i kiedy nikogo nie ma w domu, słychać najlżejszy szmer. Byłem ugotowany, zarówno w sensie metaforycznym, jak i dosłownie, bo słońce operowało dość mocno i gorąc, który panował na strychu był do zniesienia jedynie na krótką metę. Ja tymczasem nie wiedziałem, ile przyjdzie mi czekać na jej ponowne wyjście lub przynajmniej krótki wypad do toalety. Niestety, z tego co zaobserwowałem wcześniej, Viktoria ma zdrowy pęcherz. Żeby przynajmniej włączyła telewizor. Miałem już naprawdę dosyć i wtedy zobaczyłem, że zaczyna się rozbierać. Teraz były dwie możliwości: rozbiera się po to, żeby przebrać się w coś innego i wyjść albo dlatego, żeby z powodu natarczywego gorąca poleżeć sobie na golasa. Ze względów etycznych spuściłem oczy, by nie podglądać sąsiadki. Miałem szczęście, Viktoria ubrała się „wyjściowo”, zabrała torebkę i opuściła pokój. Tym razem miałem już pewność, że nie wróci tak prędko. Spojrzałem na nalepkę. No nie! Stało na niej jak wół – Viktoria! Skąd więc ta Violetta mi się wzięła? Ale przysiągłbym, że poprzednim razem widziałem Violettę.
No dobrze, może i Viktoria, ale broń na strychu jest faktem niezaprzeczalnym. Już miałem się dobrać do worka z karabinem, ale doszedłem do wniosku, że mógłbym tam zostawić odciski palców. Rękawiczki, gumowe rękawiczki. Wygramoliłem się ze stryszku i poszedłem do łazienki, jednak te rękawiczki, które tam miałem, były poplamione farbą, poszedłem więc do sklepu i kupiłem nowe. Już miałem ponownie się wczołgać do miejsca mojego ostatniego pobytu, ale byłem zbyt podenerwowany, żeby zrobić to natychmiast. Przypomniałem sobie, że w którejś z szuflad mojej komody spoczywa, gdzieś pomiędzy szpargałami, mała buteleczka whisky. Usiadłem i walnąłem ze szklanki, bo na delektowanie się nie było czasu, jakieś dwieście gramów. Po chwili poczułem lekki luzik. Wczołgałem się gładko i bez stresu, zorientowałem się od razu na worek z karabinem. Gruby plastik worka nie chciał się rozerwać, ale byłem na to przygotowany, wyjąłem nóż, którym rozciąłem torbę. I co? I niestety, nie był to karabin, lecz zardzewiała wiertarka zakończona mieszadłem do zaprawy. Jak się później dowiedziałem, zostawił ją tam poprzedni lokator. Z jednej strony jestem cholernie rozczarowany, ale z drugiej, to chyba dobrze, że to nie broń. Przykro mi, że rozczarowałem Was, Drodzy Czytelnicy, ale czy to moja wina? Na pocieszenie dodam, że to jednak nie koniec węgierskich tajemnic i prawdę mówiąc, sam nie mogę się już doczekać, co będzie w następnym odcinku. Obiecuję, że będą zdjęcia.
Cdn.
 
Janusz Młynarski

 

author-avatar

Przeczytaj również

AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni Celsjusza
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj