Życie w UK
Oszuści mają się dobrze (I)
Ci, którzy żerują na rodakach szukających pracy na Wyspach, nadal mają się dobrze, obrastają w pieniądze i inne dobra materialne, a tutejsza policja w ogóle ich nie niepokoi.
Jeden z naszych czytelników spotkał człowieka, który oszukał go przed laty, przeistoczył się więc w detektywa i stwierdził, że osobnik ów nadal bezkarnie oszukuje.
Wskutek rosnącego w Polsce bezrobocia, znów coraz więcej Polaków rozważa emigrację, jako antidotum na pogarszające się warunki życia. Wraz z aktywnością rodaków aktywizują się grupy przestępcze, które po krótkiej bessie znów nastawiają się na obfite żniwa tak, że na wiosnę należy się spodziewać dość licznych przyjazdów naszych rodaków na Wyspy.
O tym jak rolowani są przybysze z Polski przez gangi oszustów pisaliśmy już wielokrotnie. W naszej gazecie pojawiały się już artykuły o mafii złożonej z polskich Romów i wspomagających ich Polaków. Traktowały one o tym jak gangi wchodzące w jej skład, pod pretekstem załatwienia pracy wyłudzały dane osobowe pozyskując dokumenty za pomocą, których zakładały na niczego nieświadomych przybyszów konta bankowe. Dzięki rachunkom w banku oszuści mogli i nadal mogą wyłudzać benefity, zakładać fikcyjne firmy, uzyskując dzięki temu zwrot podatków itp.
Liczne przypadki szwindli zgłaszaliśmy brytyjskiej policji, ale jak dotychczas, ani my, ani ofiary nie doczekały się żadnej reakcji. O wiele bardziej interesuje się tymi sprawami polska policja informując stronę brytyjską o tym zjawisku. W Polsce już od dawna skutecznie ściga się pośredników-oszustów. Prokuratura Rejonowa w Gdańsku wdrożyła w tej sprawie śledztwo na dużą skalę, coraz więcej materiałów napływa również do Centralnego Biura Śledczego. W drugiej połowie lutego, Ambasada RP w Wielkiej Brytanii, zaniepokojona tym zjawiskiem rozesłała do mediów pismo, w którym ostrzega zarówno obecnych, jak i potencjalnych emigrantów przed fałszywymi pośrednikami oferującymi pracę (pismo to drukowaliśmy w całości w jednym z poprzednich numerów „Polish Expressu”). Pomimo ostrzeżeń tysiące ludzi nie zachowało należytej ostrożności i dało się zwieść oszustom.
Proste haki
Mechanizm jest prosty, oszuści zamieszczają w popularnych tytułach, najczęściej dziennikach, zarówno ogólnopolskich, jak i lokalnych oferty pracy za granicą. Komunikat jest krótki i jasny np. „Praca w Anglii, znajomość języka niekonieczna, nr telefonu”. Telefony są z reguły nierejestrowane, więc trudno, w razie czego, takiego pośrednika namierzyć.
– Zadzwoniłem na numer z ogłoszenia nie wiedząc, że to ściema. Facet podał mi terminy wyjazdów, ile trzeba mieć ze sobą kasy oraz kiedy i gdzie będzie na mnie czekał. Stamtąd miał nas zabrać na kwaterę. Nie bałem się, bo nikomu nic nie płaciłem z góry, więc myślałem, że to uczciwa sprawa – opowiada Grzegorz Warchoł z Tczewa.
Klucze do niczego
Wysiadł na Victorii, dworcu na którym kończy kurs większość autobusów z Polski. Z dworca odebrał ich ogolony na łyso osobnik, który całą dziesiątkę wsadził do białego busa informując, że wiezie ich na kwaterę. Podróż trwała trzy godziny. Zatrzymali się w centrum jakiegoś małego miasteczka. Kierowca wskazał na biały budynek, usytuowany po drugiej stronie rozległego placu.
– To jest wasza kwatera – oznajmił i kazał zapłacić po 300 funtów. Za kwaterę, za rejestrację w agencji pracy i meldunek. Dał cztery płaskie klucze.
– Ten do drzwi frontowych, a tamte do mieszkań. Jutro po was przyjadę i zabiorę do roboty. – Zapytałem dlaczego nie podwiózł nas pod hotel skoro mamy tyle ciężkich bagaży, a on odpowiedział, że tam nie można się zatrzymywać. Ale byliśmy już tak zmęczeni i tak szczęśliwi, że już jesteśmy na miejscu, że już o nic więcej nie pytaliśmy.
Żaden z kluczy nie pasował, więc zapukali do drzwi, a ponieważ na pukanie nikt nie reagował, więc zaczęli łomotać, a nawet kopać. Przyjechała policja, ale nikt z Polaków nie znał angielskiego, więc przywieźli jakiegoś Ukraińca, który znał polski i angielski. Wtedy dowiedzieli się, że to nie kwatera, lecz kościół baptystów.
– Policjanci poradzili nam, żebyśmy wracali do Polski, a to że zostaliśmy oszukani w ogóle ich nie zainteresowało. No i życzyli nam miłej podróży.
Tłukli głową o ziemię
Wojtek nie był w najgorszej sytuacji, bo po zapłaceniu 300 funtów zostało mu jeszcze 700. – Wiedziałem, że różne rzeczy mogą się zdarzyć, dlatego wziąłem więcej kasy, ale nie przypuszczałem, że aż takie.
Pozostali znaleźli się w o wiele gorszym położeniu, ponieważ płacąc pośrednikowi wyzbyli się praktycznie wszystkich pieniędzy.
– Jeden z chłopaków zaczął płakać jak dziecko, za chwilę drugi. I zachowywali się jak wariaci – zaczęli tłuc głowami o ziemię. Trochę ich uspokoiłem i akurat nadjechał autobus do Londynu. Ci dwaj nie mieli już pieniędzy, ale ja powiedziałem, że najwyżej kupię im bilety, chociaż jeden kosztował trzy dychy. Trzeba ludziom pomagać.
Obaj jednak uparli się, że zostaną. Mieli nadzieję, że to jakaś pomyłka, że „pracodawca” wróci.
Grzesiek kilka dni koczował na Victorii a stamtąd dojeżdżał do POSK-u i czekał, aż ktoś go weźmie do pracy. Akurat trafił na kumpla z Tczewa, budowlańca, który przyjechał szukać robotników i tak Grzegorz znalazł pracę i ma ją do dzisiaj, ale tamci niekoniecznie musieli mieć takie szczęście.
Tomasz detektyw
Tomasz „zerwał” się z wycieczki. Było to cztery lata temu, ale jeszcze Polska nie była w Unii, to miało nastąpić dopiero w maju. Wyjazd z wycieczką dawał większe szanse na dostanie się do Anglii, niż indywidualna wyprawa. Pojedynczych przybyszów bezlitośnie trzebił Urząd Imigracyjny i deportacje były czymś codziennym. Żeby wykupić wycieczkę Tomasz sprzedał samochód.