Życie w UK

Oby zawsze był(a) Maj(a)

Okres świątecznego konsumpcyjnego rozpasania juz za nami. Nie po raz pierwszy się zdarza, że niepozorne medialne doniesienie może do góry nogami zwyobracać wcześniejsze, misternie uknute gdzieś w gąszczu zwojów projekty. Na szczęście tak stało się i tym razem. Pierwsze dni stycznia dostarczają nam pretekstów, by snuć śmiałe, przesączone optymizmem plany na najbliższy tuzin miesięcy.

Oby zawsze był(a) Maj(a)

Różowe okulary zdają się być nieodłącznym atrybutem noworocznego karnawałowego szaleństwa! Tuż przed aktem opadnięcia kurtyny wieńczącym miniony rok, dosłownie rzutem na taśmę podczas rutynowego przeglądu prasowych doniesień ze świata sportu, dzięki wszędobylskiej PAP-ce napatoczył mi się przed oczy wydawać by się mogło niepozorny tekścik, w którym Maja Włoszczowska dokonała krótkiego, acz dającego sporo do myślenia (namolnie zachęcam wszystkich do oddawania się tej popadającej w zapomnienie czynności) rozliczenia z rokiem nr 2012.

Gips zamiast złota

Kto zacz Maja Włoszczowska nie trzeba chyba nikomu specjalnie wyłuszczać. Wystarczy tylko ograniczyć się do stwierdzenia, że to najlepsza specjalistka od pokonywania górskich urozmaiceń terenowych na jednośladzie zasilanym pracą mięśni nóg. I to najlepsza nie tylko w odniesieniu do naszej nacji, ale nawet w skali bardziej globalnej, bo światowej.

Trudno się zatem dziwić, że Maja była więcej niż stuprocentową kandydatką do jednego z medali londyńskich igrzysk. Ba! Większość fachowców przewidywała tylko jedno rozwiązanie – złoto dla Polki murowane.

Niestety, zamiast muru był gips. Na niespełna miesiąc przed terminem olimpijskiego wyścigu, zresztą podczas ostatniego przed tym startem zgrupowania we włoskiej miejscowości Livingo, zawodniczka tak pechowo upadła, że doznała bardzo przykrej i – co gorsza – nad wyraz skomplikowanej medycznie kontuzji.

Medycy określili ją jako ciężkie zwichnięcie stawu skokowego i złamanie jednej z kości śródstopia. W tłumaczeniu na bardziej przystępny język: wyjazd do Londynu mimo gipsowego opatrunku i owszem możliwy, ale jedynie w charakterze turysty-kibica. Raczej bez większego trudu można wyobrazić sobie co czuła 29-letnie zawodniczka.

Na to, by porzucić zakusy, co do srebrnego krążka „wykręconego” w wyścigu cross-country w Pekinie dorzucić kolejny, wykonany ze szlachetniejszego kruszcu potrzeba było dokładnie tyle czasu, ile trwało masakrowanie delikatnych narządów prawej stopy. Można wyobrazić sobie większą tragedię dla ambitnej zawodniczki? Raczej trudno znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie. Nawet nie sposób wyobrazić sobie co tak naprawdę mogła czuć Maja, choć w błysku fleszy i przy szumie telewizyjnych kamer starała się trzymać fason.

To nie był zły rok!

Feralny rok już się skończył i mogłoby się wydawać, że Maja Włoszczowska znajduje się w awangardzie osób, które chciałyby oby jak najszybciej popadł w niepamięć, co ułatwiłoby wymazanie ze świadomości traumatycznych przeżyć.

Nie od dziś wiadomo, że Polacy uwielbiają popadać w euforię czerpiąc dziką, masochistyczną rokosz oddając się okładaniu się po grzbiecie nahajem własnych klęsk i nieszczęść. Tymczasem Maja spoglądając wstecz na minionych dwanaście miesięcy absolutnie nie bierze do ręki żadnego batoga. Wręcz przeciwnie!
  

– Może to zaskakujące, co powiem, ale dla mnie absolutnie to nie był zły rok. Dostałam lekcję życia. Pierwsza część sezonu rewelacyjna – wygrywałam wyścig po wyścigu, w tym zawody Pucharu Świata, co wcześniej nie zdarzało mi się na wiosnę. Zapowiadało się wręcz znakomicie. Potem zdarzył się ten wypadek we Włoszech. Ale nie chcę o nim pamiętać, chcę pamiętać tylko dobre rzeczy – wyznała Maja Włoszczowska na okoliczność dorocznego życiowego remanentu.
  
Bez jadu, bez żółci

Prawda, że brzmi to dla nas dosyć osobliwie? Okazuje się, że można bez jadu i żółci odnosić się do najbardziej feralnych doświadczeń, jakie przewrotny los uwielbia nam serwować przy każdej nadarzającej się sposobności. Mamy już kolejny, nowiuteńki rok. Nietrudno przewidzieć, iż wspomniana wredota, zwana łaskawie losem, nie raczy zostawić nas w spokoju.

Z całą pewnością da o sobie znać w sposób bardziej lub mniej wyrafinowany. Warto jednak zaczerpnąć przykład z casusu Mai i nie fetyszyzować zanadto ewentualnych niefartownych przypadłości.

Chyba nie przez przypadek zawodniczka ma imię kojarzące się chyba z najpiękniejszym, wiosenno-letnim miesiącem roku. Oby każdy miesiąc tego roku mógł dla każdego z nas kojarzyć się z majem, a wszelkie niepowadzenia potraktujmy bez pardonu – jak Maja! A samej zawodniczce winszuję samych tylko sukcesów. I tak aż do kolejnych igrzysk!
  

A my skończmy może raz na zawsze z narodową tradycją masochistycznej wiwisekcji i przestańmy przeżywać rozkosz na okoliczność grzebania paluchem we własnych ranach, których życie nam nie szczędzi.   
 

Jerzy Kraśnicki

author-avatar

Przeczytaj również

Mężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujeMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujePięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billPięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i majuZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i maju46 000 samolotów miało problemy z GPS. Za zakłóceniami prawdopodobnie stoją Rosjanie46 000 samolotów miało problemy z GPS. Za zakłóceniami prawdopodobnie stoją RosjanieRishi Sunak z wizytą w Polsce. UK zapowiedziało największy pakiet wsparcia wojskowego dla UkrainyRishi Sunak z wizytą w Polsce. UK zapowiedziało największy pakiet wsparcia wojskowego dla Ukrainy
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj