Życie w UK

Niepieskie zajęcie

Zadałam sobie pytanie, co chciałabym robić, gdybym miała już dużo pieniędzy. I po prostu zaczęłam to robić teraz – opowiada Agnieszka Kaniewska, „dogłokerka”.

Mali geniusze >>

Poradnik dla Polaków >>

Właściwie wszystko zaczęło się w Chałupkach Chotynieckich. To maleńka wioska na Podkarpaciu, osiem kilometrów od granicy z Ukrainą. Jedno z trzech otoczonych lasami gospodarstw należy do dziadka Agnieszki, Romualda. Przez całe życie związany z wojskiem, pomimo że mieszkał w blokach, wolne chwile spędzał w lasach ze strzelbą i psami. Po przejściu na emeryturę założył hodowlę psów myśliwskich, głównie foksterierów, używanych podczas polowań na kaczki. Było ich tam nawet 30. Wnuczka spędzała u dziadka każde wakacje, ucząc się opiekować zwierzętami i poznając ich zwyczaje. Pierwsza gazeta kupiona za własne pieniądze? Nie „Brawo” czy „Popcorn” – dwutygodnik „Mój pies”. Wolny czas? Najchętniej na spacerach ze znajomymi, którzy mieli psy.

Ślimaki w słoiku

Rodzice Agnieszki mieszkali w „wielkiej płycie”, najpierw w Zamościu, później w Warszawie. Mieszkanie bez ogrodu to nie najlepsze miejsce dla czworonoga. Dziewczyna znosiła więc do domu różne mniejsze zwierzaki, łącznie ze ślimakami, które mieszkały w słoikach. Po krótszym lub dłuższym czasie z różnych powodów przyniesione zwierzęta ustępowały miejsca kolejnym. Po domu zawsze kręcił się też kot. Przez jakiś czas był również pies, trójkolorowa foksterierka Kora, prezent od ojca Agnieszki dla dziadka. Suczka w końcu trafiła do hodowli w Chałupkach, gdzie dożyła sędziwych 15 lat.
– Całe dzieciństwo myślałam o weterynarii, ale po doświadczeniach z cierpieniem i śmiercią zwierząt zdałam sobie sprawę, że to nie dla mnie – opowiada Agnieszka.
Myślała też o założeniu schroniska, ale w końcu trafiła na architekturę. Okazało się, że to też nie to. Niecałe cztery lata temu wyjechała do Londynu. Początki były typowe, jakaś praca w restauracji lub za barem. Agnieszka zaczęła myśleć, co dalej.
– Nie chciałam iść do kolejnej szkoły, do której nie byłam przekonana, żeby potem w połowie ją rzucić. Więc zaczęłam się zastanawiać, co chciałabym robić, gdybym miała już tyle pieniędzy, że nie musiałabym się o nie martwić. I wtedy stało się jasne, że czas spędzałabym z psami. Dlaczego nie zacząć tego od razu, nie czekając na majątek? – pyta Agnieszka.
Pomysł przyszedł sam. Kiedyś jadąc pociągiem Agnieszka zagadnęła do kobiety, która podróżowała z psem. Właścicielka zwierzaka opowiedziała, że jedzie z nim do pracy, bo akurat nie ma z kim zostawić pupila – jej „dogłoker” zachorował. Zaczęły rozmawiać o tym zawodzie. Agnieszka nie miała na Wyspach kontaktu ze zwierzętami. Myśleli z chłopakiem o wzięciu do domu przynajmniej kota. Nagle pojawiła się okazja, by mieć nie jedno zwierzę, ale wiele – tyle, że obcych.

Agresywnych nie biorę

Pierwsze ogłoszenie zamieściła w internetowym serwisie Gumtree. Wersję drukowaną rozwieszała w parkach północnego i wschodniego Londynu, w sklepach i restauracjach, do których można wejść z psami. I zaczęły się telefony. Po jakimś czasie klientów było tylu, że Agnieszce opłacało się założyć własną działalność i zacząć utrzymywać się wyłącznie ze spacerów. Dziś ma stałą grupę kilkunastu osób.
– To może zaskakujące, ale jeszcze nigdy nie trafiłam na kogoś niemiłego, nigdy nie miałam też problemu, żeby od razu „zrozumieć się” z jakimś psem – zapewnia dziewczyna.
Prawdopodobnie zaczęło działać to, czego nauczył Agnieszkę dziadek, czyli na przykład poprawne odczytywanie mowy ciała zwierząt. Po pierwszych spacerach właściciele zauważali, że pies zdaje się być szczęśliwszy, a po kilku razach zaczyna czekać aż Agnieszka przyjdzie i weźmie go na spacer.

 

Posiadanie psa w Wielkiej Brytanii wygląda trochę inaczej niż w Polsce. Przede wszystkim jest drogie. Każda wizyta u weterynarza to przynajmniej kilkadziesiąt funtów, dlatego zwierzęta zazwyczaj trzymają w domach ci, których na to stać, a więc mają też odpowiednie warunki, na przykład dom z większym ogrodem. Raczej nie dochodzi do nadużyć, ponieważ angielskie przepisy chroniące prawa zwierząt są od razu egzekwowane przez specjalne służby. Gdy ktoś zamyka psa na całe dnie w domu, może nawet stracić czworonoga. Chyba że przedstawi odpowiedni dokument poświadczający, że znalazł dla psa osobę, która go regularnie wyprowadza.
– Poza tym tu nie wychodzi się z psem na 5 minut, żeby tylko zdążył się załatwić i do domu. Psa bierze się do parku lub lasu, przynajmniej na półtorej godziny – wyjaśnia „dogłokerka”.
Pies w Wielkiej Brytanii to też większa odpowiedzialność. Na przykład trzeba po nim posprzątać.
Inne podejście do trzymania w domach zwierząt powoduje, że w Polsce zawód wykonywany przez Agnieszkę jest praktycznie niemożliwy. Zdarza się, że studenci dorabiają w ten sposób, dostając kilka złotych za spacer, ale to na dobrą sprawę wolontariat. W Londynie „dogłoker” zarabia od 12 funtów za godzinę w górę. Niektórzy właściciele są w stanie zapłacić nawet więcej niż za opiekę nad dzieckiem. Wszystkie dodatkowe czynności, takie jak wykąpanie zwierzęcia czy obcięcie pazurów, są płatne osobno. Agnieszka doradza też właścicielom, kiedy uważa, że psu przydałoby się szkolenie, na przykład wtedy, gdy przestaje być szczeniakiem i zaczyna dojrzewać lub trochę więcej pielęgnacji.
– Niektórzy zabierają mnie na szkolenia dotyczące tresury, zachowania wobec agresywnych ras, czy żywienia zwierząt i wpływu jaki ma karma na psychikę – dodaje Agnieszka, która ma zasadę, że nigdy nie bierze do opieki psów agresywnych, np. pitbulli.

Kameleon też

Tydzień pracy Agnieszki zaczyna się od planowania. W weekend klienci dzwonią do niej i umawiają na konkretne dni. Jeśli w pobliżu mieszka kilka zwierząt, wtedy dziewczyna zbiera je wszystkie i wyprowadza razem. Nie zawsze się tak da, ponieważ niektóre czworonogi nie przepadają za sobą. Ludzie proszą też o pomoc w okresie wakacji, wtedy dom Agnieszki i Michała staje się hotelem dla zwierzaka. Nie zawsze zresztą psa, dość często zdarzają się koty, a nawet kameleon. To tańsze niż profesjonalny hotel dla zwierząt.
W Londynie nie ma szkół dla „dogłokerów”. Istnieją za to firmy, które rekrutują osoby do takiej pracy. Wtedy pracodawca zapewnia wszystkie niezbędne dokumenty, na przykład ubezpieczenie. Praca „dogłokera” to nie tylko przyjemne spacery po parku z czworonogiem. Zawsze może się coś stać, psy mogą się zaatakować, zgubić, ulec wypadkowi.
– Mam dwa ubezpieczenia. Jedno, gdyby ktoś chciał mnie pozwać, np. pies rzuciłby się na dziecko. Drugie to ubezpieczenie zdrowotne, gdyby podczas pracy coś mi się stało – opowiada Agnieszka dodając, że na szczęście nic złego jeszcze nigdy się nie stało. – Miałam jedną sytuację, kiedy pies pośliznął się goniąc za drugim i kulał, ale skończyło się bez większej kontuzji – dodaje.
W przyszłości „dogłokerka” chce rozwinąć działalność oferując szkolenia psów. Rośnie też baza klientów, więc niedługo będzie pewnie potrzebowała pomocy.
– Moje zajęcie to chyba najlepszy przykład, że w Wielkiej Brytanii docenia się i płaci za każdą pracę. A dla mnie nie ma nic przyjemniejszego niż pospacerować po parku z kilkoma psami – kończy Agnieszka.

Błażej Zimnak

author-avatar

Przeczytaj również

Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Nosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniu
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj