Styl życia

“Nie karabin lecz wiertarka” (cz. 89)

Narobiłem sobie smaku, ale co najgorsze, również i Czytelnikom, na jakąś niesłychaną sensację, a tymczasem okazało się, że ten „hicior” to nie karabin, lecz wiertarka i do tego jeszcze zepsuta. Z drugiej strony może to i dobrze, bo nie wiadomo, do czego byliby zdolni tacy terroryści, szczególnie po moim, niezbyt uprzejmym potraktowaniu Żelowatego.

 

 
Moje grzebanie w internecie, jak już pisałem wcześniej, nie na wiele się zdało, chociaż… Był to już chyba trzeci dzień przeszukiwania zasobów sieci przeze mnie i owszem, zdarzały się osoby, o tym samym imieniu i nazwisku, ale nie pasowały wiekiem, wyglądem albo narodowością. Wreszcie trafiłem na osobę o takich personaliach na Facebooku. Niestety, poza zdjęciem nie było nic, to znaczy było, ale dostępne tylko dla znajomych, do których ja, niestety, nie należę. Fotografia była czarno-biała. Mogła to być Viktoria, ale równie dobrze ktoś inny. Powiększałem tę fotografię do granic możliwości, lecz nie mogłem z całą pewnością stwierdzić, że to ona. Jedynym wyjściem było zrobienie zdjęcia sąsiadce i później, metodą nałożenia tych fotografii na siebie, sprawdzić, czy dziewczę z Facebooka i moja sąsiadka to ta sama osoba. Oczywiście podjąłem też próbę znalezienia się w gronie osób mających dostęp do jej profilu. W tym celu założyłem fikcyjne konto i dołączyłem tam swoje fotki, które przy pomocy photo shopu przerobiłem tak, że byłem nie do poznania, ale – jak dotychczas – odpowiedzi nie ma. Zresztą niby kiedy Viktoria ma korzystać z internetu, w domu go nie ma, a w hotelu, czy innym kebab-barze, raczej nie ma czasu.
* * *
Za ścianą panowała absolutna cisza, nie tylko zresztą za ścianą, ale w całym domu. Włożyłem szlafrok i wyszedłem z pokoju popatrzeć przez dziurkę od klucza. Nie muszę chyba tłumaczyć, że nie przez moją, bo byłoby to dość śmieszne, gdybym zaglądał przez wspomnianą dziurkę do własnego pokoju. Węgierka musiała coś powiesić na swoich drzwiach, bo wszystkie otwory były zasłonięte. Fakt ten uniemożliwił mi stwierdzenie, czy Viktoria jest w swoim pokoju, czy nie. Było to o tyle istotne, że chciałem zrobić jej zdjęcie – z ukrycia oczywiście – a żeby tego dokonać musiałem poczekać na dogodny moment. Ale z tym sprawa nie była łatwa – Węgierka wychodzi z domu o różnych porach, a trudno, żebym pełnił 24-godzinny dyżur tylko po to, żeby zrobić jej fotkę.
Właśnie usłyszałem, że wychodzi z pokoju, toteż ja – niby przypadkiem – wyszedłem ze swojego. Owinięta w zielony ręcznik udawała się do łazienki. Mogło to mieć związek z jej wyjściem w niedalekiej perspektywie, ale nie musiało – moja sąsiadka kąpie się rzadko, ale jeśli już, to wcale nie znaczy, że zamierza się gdzieś wybrać. Założyłem jednak, iż akurat ta kąpiel wiąże się z opuszczeniem przez nią domu, dlatego też wykonałem szybki prysznic w łazience na dole, po czym udałem się do kawiarni. Tam zamierzałem poczekać na nią i dyskretnie uwiecznić ją w swoim aparacie. Na czekaniu zeszła mi prawie godzina. Pojawiła się znienacka, a ja wpadłem w lekką panikę. Niewiele brakowało, a aparat upadłby mi na chodnik. Viktoria tym razem ubrana była dość zdzirowato. Skukienkę miała tak krótką, że ledwie przysłaniała to, co w anatomii określa się mianem wzgórka łonowego. Do tego przesadnie wysokie, złote szpile, na których stąpała po chodniku jak niedźwiedź po rozżarzonych węglach. Jednym słowem wiocha na maksa. Minęła mnie tak szybko, że zamiast od frontu, sfotografowałem ją „od zaplecza”. Po drugiej stronie ulicy czekał na nią ten Algierczyk. Poszli razem w kierunku stacji Acton Central. Spojrzałem na wyświetlacz – no coś tam było widać, ale akurat ta część ciała niewiele ma z twarzą wspólnego, a rzekłbym nawet, że wprost przeciwnie.
* * *
Wieczorem doszło u mnie do dość niespodziewanej imprezy. Przyznam, że było hałaśliwie, ale jakoś wcześniej nikomu to nie przeszkadzało, toteż ciche zachowanie się było ostatnią rzeczą, która mogła nam przyjść do głowy. Część owego party odbywała się w holu. I wtedy otworzyły się drzwi węgierskiego pokoju. Stała w nich moja sąsiadka w jakichś ponaciąganych gaciach i żakieciku. W głębi pokoju, na krześle, siedział ten jej Arab z głupim wyrazem twarzy.
– Natychmiast się uspokójcie, bo wezwę policję. Jest po północy, a ja chcę spać!
Jej reakcja była wybitnie histeryczna – hałas nie był tak nieznośny, żeby ją usprawiedliwiał.
– Daj spokój kobieto, o czym ty mówisz – to były moje słowa.
– Jaka policja, o co chodzi? Żadnej policji! Jak ci się nie podoba, to zmień mieszkanie – to z kolei powiedział landlord Omar.
Węgierka zamilkła i wycofała się do swojego pokoju, a ja miałem zamiar wejść za nią, przywalić jej Arabowi w tę wystającą dolną szczenę.
Zobaczyłem ją dopiero późnym wieczorem następnęgo dnia. Nie szczenę – rzecz jasna – tylko sąsiadkę. Wkładała klamkę do drzwi, ale łapy tak się jej telepały, że nie mogła jej włożyć do zamka.
– Możesz mi pomóc? Nie mogę otworzyć.
– Widzę – odpowiedziałem nie ruszając się zza biurka i pomyślałem: „Niech ci twój głupi Arab pomoże”.
Wstałem, wziąłem od niej tę klamkę i bez słowa otworzyłem drzwi do jej pokoju.
– Dziękuję – popatrzyła na mnie z wdzięcznością.
– Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku – odrzekłem.
Spojrzała na mnie, jak na przybysza z gwiazdozbioru Oriona i zamknęła drzwi.
Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Taki mianowicie, żeby kupić kwiaty, wręczyć jej i przeprosić za te hałasy. Po dłuższym zastanowieniu jednak doszedłem do wniosku, że to może być pomysł chybiony, bo np. przyjęłaby kwiaty, podziękowała i tyle, czyli dalej nic. I zmarnowałbym jeszcze pięć funtów.
* * *
To zdjęcie na Facebooku nie dawało mi spokoju, ale bez materiału porównawczego niewiele mogłem zdziałać. Wziąłem ją jeszcze raz „na warsztat”. Powiększyłem ją kilkakrotnie, rozdzielczość była fatalna, ale przy pomocy pewnego programu graficznego wypełniłem niezbyt wyraźne pola fotografii. I co? Tak, to ona. Poza tym zwróciłem uwagę na charakterystyczne białe buty z błyszczącymi klamrami i przypomniałem sobie, że widziałem u niej takie kiedy robiła porządki w swoim pokoju – wystawiła je na zewnątrz. Nie posunęło to – co prawda – mojego śledztwa zbyt daleko, ale dysponowałem już kolejną informacją, która w połączeniu z innymi, w bliższej lub dalszej przyszłości, mogła okazać się użyteczna.
***
Wąski, kraciasty tapczanik, na którym z trudem mieści się jedna osoba, na pół otwarta szafa, z której wystają jakieś ciuchy, na podłodze podarte papiery, czarne majtki i takaż podkolanówka, pod szafą ceratowa torba z jakiegoś supermarktu, na której leżą niedbale rzucone pończochy z koronkową aplikacją i ażurowe stringi. Na biurku jakieś papierzyska, kilka sfatygowanych ezgemplarzy „Glamour” i „Vogue”, jakieś kremy, odżywki, czerwone pudełko po „pumach”, na półce nad tapczanem koszyk wypełniony jakimiś kosmetykami – tyle udało mi się zobaczyć kiedy znalazłem się w jej pokoju.
Znalazłem się tam całkiem legalnie, w towarzystwie Ahmeda. To był sobotni wieczór, właśnie zastanawiałem się, jak wypełnić treścią kolejny odcinek „Naszego angielskiego…”, kiedy ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Wiedziałem, że to Ahmed, bo tylko on tak przepraszająco puka. Nie myliłem się.
– Chciałem cię prosić o pomoc. Twoja sąsiadka wyjechała na tydzień, a ja uzgodniłem z nią, że wreszcie wymienię jej zamek, ale musisz przytrzymać mi drzwi, jak będę wiercił.
Chyba nikt nie wątpi w to, że nie odmówiłem. Wciągnąłem na siebie jakieś łachy i stanąłem przy drzwiach sąsiadki. Ahmed wyjął z torby zamek, pozaznaczał nowe otwory i przystąpił do wiercenia. Wiertarka gasła co chwilę, a jeśli pracowała, to na zbyt wolnych obrotach. Ahmed udał się po inną, a ja wykorzystałem jego nieobecność i rozejrzałem się po pokoju. Niezły sajgon. Tapczanik, o którym wspominałem, był przykryty kołdrą obleczoną w czerwoną poszwę. Podniosłem kołdrę, a tam jakaś czarna, przezroczysta bluzeczka na ramiączkach ze srebrnym haftem w okolicach lewej piersi oraz nie pierwszej świeżości bawełniana piżama. Odzienie to jakoś dziwnie nie korespondowało z ową „erotyczną” koszulką. Może ona jakieś role odgrywa przed tym Arabem? Na przykład tańczy przed nim w tej nieświeżej piżamie, a później zrzuca ją nagle i ukazuje się Arabowi w owym czarnym wdzianku? Cholera wie. Za szafą stał kosz na śmieci, w którym znajdowały się jakieś papiery. Korciło mnie, żeby zanurzyć w nim łapska, ale się powstrzymałem, nie miałem przecież prawa. Ahmed wrócił i powiedział, że dzisiaj nic z tym nie zrobi, bo nie udało mu się załatwić drugiej wiertarki. Rozejrzał się po pokoju i pokiwał głową:
– Straszny tu bałagan, mogła te smieci przynajmniej wyrzucić – to mówiąc podszedł do kosza i wyjął z niego worek z papierami i bananowymi skórami. Zawiązał i wyszedł z nim do holu, gdzie stał mój worek przygotowany do wyniesienia.
– Mogę tu? – zapytał.
I oto tym sposobem stałem się właścicielem śmieci mojej sąsiadki. Zawartość była bardzo interesująca i dała odpowiedź na wiele nurtujących mnie pytań.
Cdn.
 
Janusz Młynarski
 

 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Ekopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucji
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj