Życie w UK
Nie chcę jeszcze umierać
Violetta, 38 lat. Od 10 lat walczy z guzem mózgu. Nie narzeka, nie prosi o pomoc. Pomimo trudnych do zniesienia bólów głowy na co dzień pracuje w fabryce. Obawia się, co przyniesie jutro. Nie martwi się jednak o siebie, tylko o los swojej ukochanej córeczki.
Polacy Online – Portal Polaków w UK >>
Sekret Królowej Matki >>
Spotykamy się w niedużym, ale przytulnym mieszkaniu na Handsworth (dzielnica Birmingham – red.). Jest urządzone w polskim stylu, ale i tak wciąż widać, że wcześniej mieszkali tu Hindusi – na ścianach kolorowe tapety, karpety na podłogach i charakterystyczna imitacja kominka w salonie. W mieszkaniu unosi się zapach parzonej kawy i dym z papierosa. – Mamo, chodź ci coś pokażę – co chwilę przybiega i woła roztańczona dziewczynka o pięknych, długich, szatynowych włosach. – Mamę bardzo boli głowa. Przepraszam – odpowiada szczupła, blada, ale młodo wyglądająca kobieta. Wydawałoby się, że 5-letnie dziecko nic nie rozumie, a jednak Julia przytula mamę i grzecznie odchodzi.
Świat przewrócił się do góry nogami
14 lipca 1999 roku – ten dzień pamięta jak dziś, była już w Anglii. Ostatnie lata nie były zbyt udane. Odkąd zachorowała, wszystkie jej plany legły w gruzach. Rozpoczęła właśnie ostatni rok studiów pedagogicznych, kiedy dowiedziała się, że ma guza mózgu. – Nagle świat przewrócił mi się do góry nogami – mówi. Szpital, dom, tysiące zabiegów, godziny oczekiwania i operacja wypełniły jej życie. Na studiach pozwolili jej wziąć rok przerwy w nauce, ale nigdy już na nie nie wróciła. – Tego nie można sobie wyobrazić. Połowa mojego ciała była sparaliżowana – mówi. Paraliż pooperacyjny trwał kilka miesięcy, a kiedy doszła do siebie, zetknęła się ze zwykłą szarą rzeczywistością. Zabiegi, specjaliści, lekarstwa – to wszystko kosztowało majątek i nagle okazało się, że rodzice wpadli w ogromne długi. Zdecydowała – zrobi wszystko, żeby je spłacić. – Każdy ma swój powód, dla którego przyjechał na Wyspy. To był mój powód – stwierdza.
Kraj tak upragniony przez wielu Polaków pod koniec lat 90., kiedy w Polsce rosło bezrobocie, bardzo szybko okazał się też przekleństwem. – Tak jak tysiące Polaków byłam tutaj nielegalnie. Anglia nas przyjęła, ale nie mogliśmy wchodzić jej w drogę – wspomina. Widziała różne sceny, tę, której nigdy nie zapomni, są psy puszczone w pogoń za imigrantami. O Polsce jednak nie myślała. To co łączyło ją z nią w tym czasie najbardziej to wysyłane regularnie przez mamę tabletki, które musiała zażywać każdego dnia. Czas płynął swoim rytmem i do tego rytmu się dostosowała, czerpała radość z drobnych rzeczy i nie narzekała. Wszystko jakoś się układało. Zajmowała się codziennością. W tym czasie nie pisała zbyt wiele, a wiersze, które wciąż miała komuś pokazać, zalegały w szufladzie. Czasami tylko dorzucała do nich jakiś kolejny. Przed przyjazdem to był jej jedyny sposób na wykrzyczenie się, pozbycie tych wszystkich emocji.
Dzięki Julce wiem, po co chcę żyć
Kiedy Polska w 2004 roku weszła do Unii Europejskiej i Wielka Brytania otworzyła granice dla Polaków, firma, w której pracowała, zatrudniła ją legalnie, miała w końcu ubezpieczenie i opiekę lekarską. W tym czasie też urodziła się Julka. – To było najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Ona każdego dnia dodaje mi otuchy, dzięki niej wiem, po co chcę żyć – mówi. – Kilkakrotnie poroniłam ciążę, Julka jest dla mnie po prostu cudem. Czasami ludzie przyjeżdżają tutaj do Anglii i zajmują się tylko pracą i zarabianiem pieniędzy. Życie nauczyło mnie, że najważniejsza jest miłość, bo ona pozwala przetrwać wiele tragicznych sytuacji – dodaje. – To, co mnie smuci codziennie, to ten pośpiech, tak wiele chciałabym zrobić dla swojej córki, coś jej zostawić, zapewnić jakąś przyszłość – tłumaczy. W ubiegłym roku, kiedy miała jeszcze trochę odłożonych pieniędzy, zrobiła małej profesjonalne zdjęcia studyjne. Agenci kazali jednak poczekać rok, bo dziewczynka była jeszcze za mała i zbyt nieposłuszna, żeby wziąć udział w jakimś castingu. Teraz nie ma na to pieniędzy…
Po pierwszej operacji poczuła się lepiej. Dzięki tabletkom oraz różnym maściom mogła normalnie funkcjonować. Niestety, jej stan pogarsza się z dnia na dzień, ma sine oczy, dostaje nagłych ataków bólu, jej ciało drętwieje. Około tygodnia temu zrobiła sobie kompleksowe badania. Dzięki temu, że ma małe dziecko może bez problemu korzystać z porad angielskich specjalistów. Cześć wyników już jest, ale lekarze nie chcą z nią jeszcze rozmawiać. Mówią, że nie są w stanie tak szybko podjąć żadnej decyzji co do przyszłego leczenia. Pozostaje tylko czekanie. – Spodziewać mogę się wszystkiego, tego, że nagle przestanę chodzić, zapadnę w śpiączkę, że nagle wyląduję w szpitalu. Nie wiem jak długo będę jeszcze żyć. Lekarze też tego nie wiedzą – mówi. Ból głowy czasami jest nie do wytrzymania. Szczególnie w pracy. Do tego to okropne drętwienie rąk i nóg. – Violeta nie daje po sobie nic poznać, ale ja widzę – mówi Marianna. Od roku razem pracują, nie ma czasu, aby porozmawiać, ale przebywając z kimś tyle godzin i tak dużo się o nim można dowiedzieć. Zdaniem większości znajomych Violeta powinna poszukać innej pracy, albo postarać się o jakąś rentę, jest inteligentna, dobrze zna angielski. Pracuje sześć, czasami siedem dni w tygodniu w fabryce, w hałasie, kurzu i pośpiechu. Cały czas na nogach, często dźwigając, za minimalną stawkę. – Chciałabym mieć coś lepszego, lżejszego, ale boję się, że nie znajdę. A muszę pracować, praca daje mi stabilizację, pozwala zapomnieć, choć na chwilę przestać myśleć o tym, co będzie jutro – mówi. Jest jeszcze drugi ważny powód. Z miesiąca na miesiąc trzeba zapłacić za mieszkanie, rachunki, jedzenie, no i lekarstwa. Na pomoc państwa nie liczy, nie ma jeszcze nawet pięć lat legalnie przepracowanych w tym kraju. Musi liczyć na siebie. – Nie wiem skąd mam w sobie tyle siły. Czasami łzy pojawiają się nie wiadomo skąd… Ze strachu, z emocji, czy z bólu, ale codziennie budzę się rano z nadzieja – opowiada.
Ten dziewiąty raz
Do Polski nie chce wracać. – Co bym tam zrobiła? Tutaj przynajmniej mam jakąkolwiek pracę i większość leków za darmo. Jedno opakowanie kilku tabletek kosztuje 140 euro. To nie do przeskoczenia. Muszę także myśleć o córce, ona ma tutaj szkołę, przyjaciół, tu się urodziła, tu ma większe szanse na przyszłość – tłumaczy kobieta.
W latach 90. Violeta co roku wraz z tysiącami innych osób chodziła na pielgrzymki do Częstochowy. Z małej miejscowości w województwie bielskopodlaskim z Łosic przemierzała pieszo ponad 300 kilometrów. Była osiem razy, za dziewiątym jej się nie udało – trafiła do szpitala. – Zawsze myślę o tym dziewiątym razie. Chciałabym kiedyś móc pójść z córką.
Możesz, pomóż
Drogi Czytelniku, gdybyś mógł w jakiś sposób pomóc bohaterce naszego tekstu, skontaktuj się z autorką tekstu – tel. 07578171913, mail: [email protected]
Ilona Blicharz
Polacy Online – Portal Polaków w UK >>
Sekret Królowej Matki >>