Młody talent

Wreszcie, po latach niepowodzeń LeBron James zagrał na poziomie, do którego predestynował go koszykarski talent i atletyzm niemożliwy do osiągnięcia dla zwykłych istot ludzkich.

Po dziewięciu sezonach „Król” zasiadł na tronie. W piątym meczu serii finałowej grający we własnej hali Miami Heat pokonali Oklahoma City Thunder 121:106 i sięgnęli po prymat w najlepszej koszykarskiej lidze świata. James w niczym nie przypominał tego zawodnika, który w zeszłym roku przegrał finał. Dojrzał wreszcie do roli lidera. Nie musi chować się za plecami Dwayne`a Wade`a w decydujących momentach, tylko sam brał sprawy w swoje ręce. W decydującym spotkaniu zaliczył triple-double notując 26 punktów, 13 zbiórek i 11 asyst. Do legendy Jamesa i historii NBA przejdą obrazy ze spotkania nr. 4, w którym po urazie lewej nogi został zniesiony z boiska, ale mimo tego potrafił wrócić na parkiet walczyć i wygrać. Ale honory trzeba też oddać wsparciu, jakie zapewniali przyszłemu MVP finałów znajdujący się w jego cieniu. Mike Miller, Mario Chalmers, Shane Battier – to zawodnicy, o nazwiskach, których próżno szukać na pierwszych stronach gazet, ale bez nich nie byłoby mistrzostwa. Pierwszego, jak zapewnia James. Czy jesteśmy świadkami narodzin mistrzowskiej dynastii, która na długie lata zdominuje NBA?