Życie w UK

Miałam nóż na gardle

Przy stacji Covent Garden umówiłam się na rozmowę z Anną, która pracuje w międzynarodowej firmie, jako kordynator zarządzania zasobami ludzkimi. Siedziba jej firmy znajduje się przy Holborn, ale Anna lubi wracać po pracy przez Covent Garden i dlatego zaproponowała spotkanie właśnie tam. Mam ją rozpoznać po beżowym płaszczu, blond włosach i okularach.

Miałam nóż na gardle

London Dream: Polska dynastia w Londynie >>

Kiedy pojawia się w zasięgu mojego wzroku, wyróżnia ją także wysoki wzrost, klasyczna słowiańska uroda i pewny krok. Anna mocno ściska moją dłoń i przedstawia się bez angielskiego akcentu, mimo że w Londynie mieszka od 2003 roku. To znaczna część jej życia, bo ma tylko 26 lat.
Nim usiądziemy w kawiarni i Anna pozwoli mi włączyć dyktafon, upewnia się, że w tekście zmienię jej imię. Gdy podchodzi do nas kelnerka, Anna prosi o kieliszek wytrawnego wina. Bez polskiego akcentu.
 
Dlaczego zdecydowała się Pani na wyjazd z Polski i co sprawiło, że wybór padł na Wielką Brytanię?

Zaraz po maturze zdawałam na turystykę i rekreację we Wrocławiu. Podczas egzaminów sportowych musiałam  zdjąć łańcuszek, z którym nie rozstawałam się od dzieciństwa. Zapomniałam go założyć spowrotem i zorientowałam się dopiero na dworcu PKP. Wróciłam się, ale na uniwersytecie nikogo już nie było. Czekałam później 5 godzin na kolejny pociąg. W domu długo płakałam. Pamiętam, że mama powiedziała mi wtedy, że nie potrzebnie, że to dobry znak i do Wrocławia jeszcze wrócę. Później okazało się, że miała rację, choć na studia się nie dostałam. Zabrakło mi pół punkta.
Po oblanych egzaminach zaczęłam pracować w knajpie na Starym Rynku w Poznaniu. Mówiłam nieźle po angielsku i zaczęłam myśleć o wyjeździe chociaż na rok do Anglii. To były ciężkie czasy w Poznaniu, ważyłam każdy pomidorek w sklepie, oszczędzałam. Pewnego dnia jeden ze stałych klientów restauracji zapytał mnie, co robię. Opowiedziałam mu o moich planach wyjazdu. Okazało się, że jego siostra mieszka w Londynie i wynajmuje pokoje. Przez telefon umówiłam się z nią, że wyśle mi zaproszenie, które wtedy było potrzebne, żeby dostać się na Wyspy. Wiedziałam, że jeśli je dostanę, to jadę.
Kupiłam bilet na autobus w dwie strony, żeby nie zatrzymali mnie na granicy. Na promie zastanawiałam się, co powiem celnikom. W kieszeni miałam 300 funtów i zdjęcie dziadka lotnika na Trafalgar Square.

Jaką drogę przeszła Pani od swojego pierwszego dnia tutaj, do dnia dzisiejszego?
Kiedy zajechałam na Victoria Coach Station miałam szukać niskiej dziewczyny z krótkimi czarnymi włosami. Na komórkę nie było mnie stać, więc podchodziłam do ludzi i pytałam. Znalazłam te dziewczynę. Była razem z mężczyzną o arabskich rysach. Zaprowadzili mnie do ciemnego Range Rovera. Byłam przerażona, ale zawieźli mnie do mieszkania i wszystko okazało się ok.  Nie było tak źle, choć dzieliłam nie tylko pokój, ale i łóżko z obcą dziewczyną. Na podłodze spał w tamtym pokoju mój obecny narzeczony, niewiarygodne, że poznałam go pierwszego dnia po przyjeździe, a teraz za 2 miesiące będzie nasz ślub. Od początku miałam od niego wielkie wsparcie, jest w Londynie o 5 lat dłużej niż ja i pochodzimy z podobnych okolic. Ja z miasteczka, gdzie otoczona byłam lasami i jeziorami, trafiłam do metropolii. On rozumiał ten szok.

Drugiego dnia po przyjeździe wydrukowałam swoje CV i zaczęłam biegać, szukać pracy. Po tygodniu dostałam się do kawiarni na Picadilly Circus – nielegalnie, bo wizę miałam turystyczną. Menadżer traktował nas, jak psy. Pomiatał przed klientami, przeszukiwał. Mam do siebie szacunek, wytrzymałam dwa tygodnie.
Później zaczęłam pracę we włoskim sanwicz-barze, klitka 2 na 2 metry. Pracowałam tam 8 miesięcy. Na początku było dobrze, ale później jeden ze współwłaścicieli się we mnie chyba zakochał, zaczęły się szykany. Nazywali mnie głupią żyrafą, albo służącą.

Po pół roku w tej pracy, w kuchni w piwnicy, ten facet przyłożył mi na sztorc nóż kuchenny do gardła i powiedział, że potnie mi twarz, bo jeśli on mnie nie może mieć, to nikt nie będzie miał. Byłam w panice. Chwyciłam ze stołu drugi nóż i tak samo przyłożyłam jemu do gardła. Powiedziałam, że też mogę to, co on. To nie był zrównoważony człowiek, na szczęście rzucił swój nóż na ziemię. Wtedy uciekłam.

W ogóle byłam w tamtym okresie już bardzo przemęczona, psychicznie i fizycznie nie dawałam rady. Byłam, źle traktowana, wręcz jak szmata. To było najgorsze.  Miałam  depresję, ale udało mi się załatwić pracę w city, najpierw jako kelnerka, później jako supervisor. Też nie było łatwo i zostałam wyrzucona z tej pracy, bo krytykowałam menadżera, który kradł wszystkie napiwki. Wiedziałam o tym, bo podliczałam kasy wieczorami. Ale mój bunt się nie spodobał i podziękowano mi.

 

Nie miałam już siły walczyć, byłam wypalona. Za trochę oszczędności, które zbierałam dosłownie do skarpety, wróciłam na 2 miesiące do Polski. Ale nie poddałam się, z domu odpowiadałam na ogłoszenia. Chciałam załatwić sobie "czyste ręce", pracę w recepcji, gdziekolwiek, byle nie sprzątać i nie podawać jedzenia. Odezwał się do mnie szef ekskluzywnego klubu fitness na High Street Kensington i dostałam się do tej recepcji. Przychodziły takie gwiazdy, jak Robbie Williams i Elle MacPherson. Nie zawsze rozumiałam, co do mnie mówią, to był zupełnie nowy angielski, bardzo "posh". Ale uczyłam się, wszystko notowałam, prosiłam kolegów z pracy, żeby mnie poprawiali.
Zdałam [zaawansowany certyfikat językowy Cambrige]. Byłam z siebie bardzo dumna, ale już obmyślałam kolejny krok. Były "czyste ręce", teraz postanowiłam dostać się do biura. Znalazłam on-line darmowy kurs szybkiego pisania. Zaczęłam się zastanawiać, co w życiu chcę robić. Myślałam, co lubię robić, w czym jestem dobra. Chciałam obracać się w biznesie, rozmawiać z ludźmi, doradzać im i rozwiązywać problemy. Tym tropem dotarłam do HR. Zaczęłam szukać w sieci i wypytywać ludzi. Jedna z klientek siłowni powiedziała, że pracuje w HR, ale odchodzi z firmy i może przekazać swojemu szefowi moje CV. Wiesz, żadnej protekcji, tylko przekazać. Poszłam na rozmowę z dyrektorem regionalnym [linii lotniczych] i przekonałam go, że dam radę.

To był skok na głęboką wodę. Czytałam maile mojej poprzedniczki, żeby nabrać ogłady biznesowej. Skończyło się tak, że zarządzałam departamentem. W między czasie skończyłam szkołę HR.
Warunki i traktowanie wciąż nie były najlepsze i pewnego dnia po prostu rzuciłam te pracę. Poszłam za impulsem i złożyłam wymówienie. Wieczorem dowiedziałam się, że w Polsce umarła moja babcia. Chyba dlatego tak dobrze zapamiętałam ten dzień.
Po półtora roku pracy w liniach lotniczych miałam już duże doświadczenie, to było "swim or sink", ale dałam radę. I postanowiłam, że przyszedł czas się poszanować. Poszłam do agencji rekrutacyjnej, gdzie znaleźli mi nową pracę, ale wtedy już mogłam mówić, czego ja chcę, czego ja wymagam. Na stanowisko, które mnie interesowało, rekrutacja była już zamknięta. Namówiłam tych ludzi, żeby przesłali jeszcze moje CV. Dostałam tę pracę.

Pracuję tam już 3 lata, mój zakres obowiązków znacznie się poszerzył i teraz jestem oficerem HR w całej Europie. Ciągle podróżuję, rozwijam się. Mimo że nie mam akademickiego licencjatu, z uwagi na moje doświadczenie i kwalifikacje profesjonalne, dostałam się na studia magisterskie z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi, za które prawdopodobnie zapłaci firma.

Czy bycie Polakiem pomaga, czy przeszkadza Pani w życiu zawodowym i osobistym?
Przed przystąpieniem do Unii byliśmy postrzegani, jako ludzie, którzy kradną, piją i mają brudne buty. Najeżdżają nielegalnie kraj i go zaśmiecają. Po wejściu do Unii dostrzeżono naszą rzetelność i pracowitość, ale też nie tak od razu. Ryzyko, które podejmujemy przyjeżdżając tu, zmiany i wyzwania, na które się narażamy, to dla Brytyjczyków jest nie do pojęcia.
Kiedy byłam kelnerką, wszystkim wydawało się oczywiste, że ja jestem ta od sprzątania. I teraz wciąż, mimo wszystko, bywam "tym imigrantem". Dwa tygodnie temu podczas wyborów, koleżanka Brytyjka zgodziła się ze zdaniem Gillian Duffy, którą Gordon Brown nazwał bigotką. Ona przyznała tej kobiecie rację, że przyjeżdżamy tu i zabieramy Brytyjczykom pracę. Wiesz,  to w środku boli.

Jak zmieniło się Pani spojrzenie na Polskę przez te 7 lat pobytu w Londynie?
Przez te lata wracania do kraju dwa razy do roku, czasem raz, widzę ogromną różnicę. Jest dużo kultury zachodniej. W telewizji są programy takie, jak na zachodzie, są reportaże o równouprawnieniu kobiet. Nie ma już takiego zawężenia horyzontów, jak kiedyś. Widać, że jeśli bardzo się chce, to w prywatnych firmach też można się w Polsce spełniać. Można w Polsce też prowadzić takie "konkretne życie".

Gdzie widzi się Pani za 10 lat?
Tu w Anglii osiągnę sukces, ale to w pewnym momencie się zatrzyma, już to czuję. Mamy takie możliwości, na jakie sobie samy pozwolimy. Mówisz, że coś się nie uda, to to będzie samospełniająca się przepowiednia. Ja wiem, że chcę przenieść swoje życie do Polski. Chcę też tam wychować swoje dzieci.
 Za 2 miesiące odbędzie się mój ślub. Narzeczony jest z Wrocławia, tam się pobierzemy. Spełniła się przepowiednia mojej mamy! Za około 5 lat chcemy z mężem przeprowadzić się na stałe do Polski, zbudujemy dom pod Wrocławiem. Mamy już ziemię.
Przychodzi taki czas, że zaczyna się wreszcie normalne życie. Najpierw człowiek walczy o swoje, później powoli staje na nogi. My z narzeczonym kupiliśmy 2 lata temu mieszkanie w Londynie, możemy cieszyć się życiem, cieszyć się z przebywania z ludźmi, z codzienności. W tym normalnym życiu brakuje pewnych wartości, nie chcę się czuć na wygnaniu. Osiągnęłam tyle tutaj, czemu nie mogłabym żyć na tym samym poziome w Polsce? Chcę poczuć się kimś we własnym kraju. W Polsce nie dotarłabym w takim tempie tak wysoko, ale teraz mogę swój sukces przenieść na polski grunt. To kolejne wyzwanie. Tak samo będzie trudno mi wrócić do kraju, jak trudno było wyjechać. Całe moje życie zawodowe i osobiste zbudowałam tutaj. Będzie ciężko, ale znów się nie poddam.
 
Najtrudniejsza sytuacja… Wtedy, kiedy miałam dosłownie nóż na gardle. 
 
Najbardziej tęsknie za…
Widzę lasy i łąki. Powietrze, ptaki, świerszcze. Polski krajobraz.
 
Najdziwniejsze jest…
to, że nie wiem, skąd biorę tyle siły i energii i determinacji, po tym, jak ludzie rzucają mi kłody pod nogi. I ja płaczę, ale znów się po tym podnoszę. Nie daję się.
 
Największy sukces… To, że sobie poradziłam. Sukcesem jest umiejętność walczenia o swoje.
 
Rozmawiała Zofia Reych

Jeśli uważasz, że Twoja historia jest niezwykła – napisz do nas. Możesz stać się bohaterem cyklu London Dream. Czekamy na zgłoszenia: [email protected]

Fot. Getty Images
 

London Dream: Polska dynastia w Londynie >>

author-avatar

Przeczytaj również

Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Błędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyBłędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wody
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj