Życie w UK

Meksyki przejmują, ale my zostajemy

W Londynie Polacy mają Ealing, a w Chicago – Jackowo. Dzielnica zmienia jednak swe oblicze. Dziś większość jej mieszkańców to Latynosi.

Meksyki przejmują, ale my zostajemy

Brzytwa z cynglem >>

Co oni wiedzą o Polsce? >>

Tak się już w Chicago utarło, że zaraz obok polskich skupisk wyrastają meksykańskie. Te dwie grupy nie przepadają za sobą, a jednak zawsze lądują obok siebie. Na starym polskim Jackowie Meksykanów – którzy stanowią tu dziś ponad 60 proc. mieszkańców – od Polaków oddziela ulica Central Park Avenue. Jeszcze 10 lat temu po obu jej stronach dominowały polskie sklepy i bary. Dziś po jej wschodniej stronie ostała się tylko restauracja Pawła Hanusiaka. Polak z Zakopanego prowadzi „Paul Zakopane Harnaś Restaurant” już od 17 lat. – Meksyki przejęły tę część, ale ja się stąd nie ruszam! – zarzeka się Hanusiak. Spośród Polaków, którzy przybyli tu w latach 70. i 80. w poszukiwaniu godziwych zarobków lub uciekli przed komunizmem, ci ostatni wyjechali zaraz po ’89. Teraz Jackowo opuszczają ci, których nie stać na życie w lepszych dzielnicach. Polacy, którzy tu zostali, nie ruszają się właściwie poza swoją „Polish Village”. Żyją we własnym, zamkniętym środowisku, stąd rasizm jest tu dość powszechnym zjawiskiem.

Na zdjęciu z ojcem dyrektorem

Antagonizm między Polakami i Latynosami łagodzi muzyka. Jedni i drudzy bawią się w nocnym klubie „Maryla Polonaise”. Ten brzydki, odrapany budynek – wyznaczający południową granicę Jackowa – lata świetności ma już zdecydowanie za sobą. Latynosi przychodzą tu uczyć się tańczyć polkę, a Polacy – salsę. Poza tym Polaków i Meksykanów łączą tandetne wystawy w kwiaciarniach i sklepach z ubraniami. W Chicago, w dzielnicach etnicznych, to właściwie norma.

Wszystkie pełne są tandety, blichtru i kiczu. Na Jackowie sklepy z tanią polską muzyką oferują szeroki wybór disco polo. Na zachód od dzielnicy przy skrzyżowaniu głównych ulic Belmond i Central Laramie mieści się niewielka restauracja „Staropolska”. Biznes lekko kuleje, ale właścicielka nie daje za wygraną. Główna klientela to ciężko pracujący Polacy, którzy wykupują abonamenty na obiady. 40 dolarów tygodniowo to dobra cena za tradycyjny posiłek. Tuż przy „Staropolskiej” jest księgarnia. Wielką półkę wypychają albumy o religii, Janie Pawle II i Polsce w ogóle. W styczniu tego roku „Staropolską” odwiedził sam ojciec Rydzyk. Wszyscy przynieśli aparaty, żeby sfotografować się ze sławą. Ojciec dyrektor wypytywał każdego z osobna, co go sprowadziło do Chicago. Gdy podszedł do młodego kasjera usłyszał: „To właśnie przez takich jak ojciec wyjechałem z Polski”. Nie była to typowa odpowiedź, bo ojciec Rydzyk cieszy się dużą popularnością wśród starszej Polonii. Kilka przecznic na wschód od „Staropolskiej” mieści się imponująca siedziba polonijnego Radia Maryja.

 

Chicagowskie pary

Pokolenie emigrujące w latach 70. i 80. Wojtek Włoch, specjalista do spraw marketingu politycznego związany z Polskim Radiem 1030 AM, określa mianem „Polonii jednego rodzica. – Wyjeżdżał jeden z małżonków, żeby pomóc rodzinie, która zostawała w Polsce. Najczęściej miało być na dwa lata, ale wielu „przesiedziało” wizę. Zostawali jeszcze na kolejny rok, dwa, trzy. Przyzwyczajali się i porzucali myśl o powrocie – tłumaczy Włoch. Co więcej, małżeństwa dwudziesto- czy trzydziestolatków nie wytrzymywały tak długich rozstań. Ci słomiani wdowcy i wdowy stworzyli fenomen, który Włoch nazywa „chicagowskimi parami”. – On i ona. Każde z rodziną zostawioną w Polsce, a czasem już rozwodnicy, prowadzą wspólne życie na obczyźnie, żeby nie być samotnymi, żeby mieć się do kogo przytulić i, co ważne, dzielić koszty tego życia – wyjaśnia Włoch. Czynsz w Stanach stanowi jedną z głównych pozycji w budżecie, a Polacy to grupa pracująca bardzo ciężko i odkładająca każdy grosz. Znaczną część oszczędności przeznaczają na dzieci – te pozostawione w Polsce albo ściągnięte do USA – żeby miały pieniądze na dobre studia i na wyjazdy za granicę. To, co im zostaje wydają na podróże, bo tutejsza Polonia lubuje się w zwiedzaniu nowego dla niej kontynentu.

Do kara i na gejm

Dzięki ciężkiej pracy pierwszych Polonusów wyrosła grupa młodej, wykształconej i bardziej otwartej Polonii. Ich rodzice doceniali wartość edukacji, która nie była im dana.

Oni sami korzystają z niej, by przebić się na amerykańskim rynku pracy. Tak właśnie jest w rodzinie Pawła Hanusiaka. Z trójki jego dzieci dwoje skończyło uniwersytet. Trzecie się zbuntowało. – Jeździ teraz truckiem (ciężarówką – przyp. red.). Chciał szybko robić pieniądze – denerwuje się ojciec. Hanusiak, jak wielu innych Polonusów, ma manierę wstawiania angielskich słów, gdy mówi po polsku. Jednocześnie starsze pokolenie na Jackowie chce, by ich dzieci mówiły w ojczystej mowie. Samo nie zawsze ma czas je uczyć, dlatego bardzo popularną instytucją są tutaj sobotnie polskie szkoły. Do jednej z nich uczęszczały córki Wojtka Włocha. Jednak tylko do momentu, gdy przywiązujący dużą wagę do czystości polszczyzny ojciec usłyszał po wywiadówce z ust nauczycielki: „Musze wsiadać do kara, bo mój syn ma gejm”. Wypisał córki ze szkoły następnego dnia. – Dzieci uczą się tam modlić i trochę polskiego, a raczej Polenglish. Nacisk kładzie się na Kościół i polskość, a nie na język. Takie typowe uwielbienie symboli – podsumowuje polonijne szkolnictwo Włoch. Powszechność Ponglish sięga czasem na Jackowie granic absurdu. Polski przechodzień spytany o drogę do ulicy Pułaskiego otwiera usta ze zdziwienia i nie bardzo wie, co powiedzieć. Reaguje natomiast na „Pulaski” – bez „ł” i bez deklinacji.

 

Self-made man

Na południowy wschód od Jackowa – w samym sercu Downtown w wieżowcu nad jeziorem Michigan mieszka Andrzej. Z apartamentu na 45 piętrze rozciąga się widok nie tylko na jezioro, ale i na Navy Pier, Millenium Park – główne chicagowskie atrakcje. Na dachu wieżowca jest basen, jacuzzi i siłownia. Dzielnica jest jedną z najbardziej eleganckich i najdroższych w Chicago. Andrzej jest lekarzem. Zaczynał jednak w 1981 jako portier, bo jego polski dyplom nic tu wówczas nie znaczył. Po latach udało mu się uzyskać nostryfikację wykształcenia i możliwość pracy w zawodzie. Andrzej jest samotny. Gdy robi mu się smutno, wsiada do samochodu i pruje na Jackowo – żeby zjeść gołąbki i usłyszeć polską mowę. Jego historia to typowe spełnienie amerykańskiego snu. Andrzej to „self-made man”, czyli taki, który dzięki własnej niezwykle ciężkiej i wytrwałej pracy może sobie pozwolić na mieszkanie w samym centrum miasta i wakacje na Kostaryce. Historia jego sukcesu jest raczej odosobniona. W jego pokoleniu „ludzi sukcesu” jest niewielu. Próżno ich szukać na Jackowie. Tamtejsza Polonia ma opinię nie tylko bardzo konserwatywnej i religijnej, ale też niewykształconej.

Trudno o reelekcję

Tak jak Polacy w Chicago mają Jackowo, ci w Londynie mają Ealing. Na tym jednak koniec podobieństw. Ostatnie wybory w Chicago wygrało PiS zdobywając aż 67 proc. głosów. Podobny wynik padł w Londynie (62 proc.) – tyle, że dla Platformy.

O głosy brytyjskiej Polonii zabiegali kandydaci podczas niedawnych wyborów burmistrza Londynu. Położenie amerykańskiej Polonii na tutejszej scenie politycznej najlepiej oddaje obecna kampania prezydencka. Poza obietnicą zniesienia wiz ze strony Demokratów, nikomu nie przyszło do głowy, żeby się spotykać z polskimi wyborcami. Żaden kandydat nie zainteresował się jej potencjałem. Sami Polacy nie robią zbyt wiele w tym kierunku. Polonii w Stanach brakuje nie tylko inicjatywy, ale i też lobbingu oraz finansów. No i spójnego głosu. Jeszcze 40 lat temu sprawy miały się inaczej. Najlepiej widać to na przykładzie autostrady Kennedy Express. Gdy wówczas ta ośmiopasmówka miała przeciąć polską dzielnicę, jej mieszkańcom udało się wywrzeć wpływ na władze Chicago i zmienić przebieg trasy. Dziś politycy polskiego pochodzenia mają problem nawet z reelekcją. Zwłaszcza że zmieniono granice okręgów wyborczych tak, że mało gdzie polskie głosy stanowią większość. Poza tym demografia nie działa na korzyść Polaków. Ubywa ich w USA. W ciągu dekady 1990-2000 odsetek mieszkańców Chicago, którzy deklarują polskie pochodzenie, spadł o 20 proc. W tym czasie populacja Latynosów wzrosła o 38 proc.

Alicja Qandil z Chicago

author-avatar

Przeczytaj również

Kobieta zginęła potrącona przez własny samochódKobieta zginęła potrącona przez własny samochódUstawa o zakazie sprzedaży papierosów z poparciem w Izbie GminUstawa o zakazie sprzedaży papierosów z poparciem w Izbie GminPolicja walczy z „agresywnymi” rowerzystami. Ukarano blisko 1000 osóbPolicja walczy z „agresywnymi” rowerzystami. Ukarano blisko 1000 osóbUrzędnik Home Office aresztowany za „sprzedaż” prawa do pobytu w UKUrzędnik Home Office aresztowany za „sprzedaż” prawa do pobytu w UKMłoda mama dostała w szpitalu nie swoje dzieckoMłoda mama dostała w szpitalu nie swoje dzieckoDo 2040 r. poważnie zachoruje tu 3,7 mln pracownikówDo 2040 r. poważnie zachoruje tu 3,7 mln pracowników
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj