Życie w UK

Mamusiu, weź mnie stąd

Wcześniej pytałam: „Dlaczego ja nie zachorowałam zamiast niej”? I myślałam, że to dlatego, że matka musi być zdrowa i silna dla swojego dziecka. Teraz już nie pytam, już się nie modlę. Ale wciąż marzę, że córka wyzdrowiała – opowiada Kamila Tudor, mama 3-letniej Hani, która od ponad dwóch lat walczy z agresywnym nowotworem, neuroblastomą.

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

Witamina C spowalnia rozwój komórek rakowych  >>

Idziemy przez zawiłą sieć korytarzy szpitala dziecięcego Great Ormond Street. Na ścianach kolorowe tapety. Co kilka metrów kąciki z zabawkami.

Nie chcę tu być, mamo
Porozrzucane samochodziki, klocki i kredki. Korytarzami spacerują dzieci – na wózkach inwalidzkich, z bandażami na głowach, po chemioterapii, amputacji nóżek. Dzieci tak słabe, że nie mają siły się bawić. Wrażenie jest piorunujące. – Kiedy pierwszy raz przyszłam tu z Hanią na kontrolę, przez przypadek trafiłyśmy na jeden z oddziałów z najciężej chorymi dziećmi. To był taki smutny widok. Hania płakała: „Mamo, weź mnie stąd”. Obiecałam jej, że już nigdy tu nie wrócimy – mówi smutno 30-letnia Kamila. Siadamy w przyszpitalnej kawiarni. Za chwilę dołącza do nas mąż Kamili, Piotr. Dookoła szare, smutne twarze rodziców. W tle dudni szpitalna orkierstra charytatywna, która zbiera fundusze na świąteczne prezenty dla dzieci. Dziś jest taki dzień, który Hania i Piotr Tudor chcieliby przewinąć do przodu jak koszmarny film. Ich mała córeczka, Hania od rana jest na stole chirurgicznym. Czeka ją 12-godzinna operacja usunięcia nowotworu z aorty i kilkunastu guzków na wątrobie. – Głowy nie da się wyłączyć. Byliśmy już na spacerze, ale ja nie umiem już nawet normalnie chodzić. Potykałam się co chwilę i postanowiliśmy wrócić do szpitala – mówi Kamila. Jej mąż co chwilę patrzy nerwowo na komórkę. Operacja zaczęła się dwie godziny temu. Im później zadzwoni telefon, tym lepiej. Bo to oznacza, że lekarze mieli jeszcze o co walczyć.

Lato i jesień w szpitalu
Trudno rozmawiać z rodzicami, których dziecko jest w rękach chirurgów, na łasce i niełasce kapryśnego losu. Ale Kamila Piotr to para nadzwyczajna. To nie pierwszy raz, kiedy ich maleńka Hania przechodzi tak trudne leczenie. Szpital to jej drugi dom. Prawie od samego urodzenia, bo chorobę Hani odkryto, kiedy miała zaledwie osiem miesięcy. Tudorowie, którzy mieszkali już wtedy na Wyspach, wybrali się na wakacje do Polski. Z malutką Hanią trzyletnią wtedy córką Kasią. Był początek września. Za kilka dni mieli wracać do Londynu. Zaprzyjaźniony pediatra z ich rodzinnego Gorzowa zasugerował jeszcze, żeby przed wyjazdem zrobić Hani USG. – Jest drobna, warto sprawdzić czy wszystko w porządku. Poza tym, każde dziecko powinno choć raz zaliczyć ultrasonografię – tłumaczył. Podczas badania w pokoju zabiegowym było cicho. – Lekarka jeździła aparaturą po brzuchu Hani, a jej oczy były coraz większe. Nic nie mówiła. A ja już wiedziałam, że nie jest dobrze wspomina Kamila. Okazało się, że dziewczynka ma ogromnego guza na nadnerczu i serię guzków na wątrobie. Diagnoza: neuroblastoma, czyli nerwiak płodowy. Jeden z najbardziej agresywnych nowotworów atakujących małe dzieci. Zaczęła się walka z czasem. Najlepszy specjalista od nowotworów dziecięcych w Gorzowie powiedział rodzicom, że w tym mieście już nikt im nie pomoże. Następnego dnia o szóstej rano byli już w szpitalu we Wrocławiu. Piotr poleciał tylko na chwilę do Londynu zabrać parę rzeczy i załatwić zobowiązania służbowe. A następnego dnia był już w samochodzie do Polski. – Życie przewróciło nam się do góry nogami – mówi cicho 30-letnia mama. Te pierwsze miesiące, które spędziła przy łóżku córki, pamięta jak przez mgłę. Nie zauważyła nawet, kiedy z końca lata zrobiła się późna jesień.
– Któregoś dnia w szpitalu odwiedziła mnie kuzynka. Poszłyśmy na spacer. Ja w cienkiej koszulce i klapkach na gołych nogach. A ludzie na ulicy w ciepłych, jesiennych kurtkach. Nie mogłam się nadziwić, jak szybko upłynął czas – wspomina.

Rezygnacja i nadzieja
Podczas pierwszej operacji lekarze z Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu usunęli Hani dużego guza. Po chwili choroba wróciła ze zdwojoną siłą. Neuroblastoma to bardzo perfidny nowotwór. Rozwija się bez śladu, nie daje żadnych objawów. Rośnie razem z dzieckiem tak długo, aż je zabije. Im później go się wykryje, tym mniejsze są szanse na wyleczenie. Na szczęście dla Hani leczenie zaczęło się bardzo wcześnie. – Był taki moment, że dziewczynka zrobiła się przerażająco chuda. Ręce miała jak moje dwa palce, ale talię dorosłej kobiety, 60 centymetrów w obwodzie. Do tego serce podepchane do góry, jelita w miednicy – opowiada Kamila. Ale udało się ją uratować.
Ośmiomiesięczne dziecko przeszło serię operacji, później chemioterapię… To były ciężkie chwile. Starsza córka Tudorów, Kasia, zamieszkała z babcią. Kamila i Piotr cały swój czas poświęcili na asystowanie Hani. Mieszały się w nich nadzieja rezygnacja. – Czasem wstawałam i myślałam, że musi być dobrze, że wszystko się uda. A innym razem czułam, że to już koniec – wspomina Kamila ze łzami w oczach. Miała taki moment, że patrzyła na Hanię zawiniętą w wenflony, rurki, podpiętą pod serię aparatur i płakała, że tak ją męczą. Że to nic nie pomoże. Ale udało się. Choroba została zatrzymana. Mała Hania na nowo uczyła się siadać, chodzić. Odrastały jej włoski i rzęsy. Cała rodzina wróciła na Wyspy. – To było tak, jakby z dnia na dzień dziecko narodziło się na nowo. Zaczęła się wygłupiać, biegać, śmiać. Zapomnieliśmy, że w ogóle była chora – wspomina Piotr z lekkim uśmiechem. Kamila kręci potakująco głową.

Największe szczęście: jedzenie
Od lekarzy dostali zalecenie, żeby dwa razy w roku przychodzić na kontrolę do londyńskiego szpitala onkologicznego dla dzieci. Przez półtora roku wszystko było w porządku. Rutynowe badania nie pokazywały żadnych zmian, a rodzina emocjonalnie podnosiła się po traumatycznych przejściach z Polski. Hania rosła jak na drożdżach. Lubiła bawić się z siostrą i polskimi budowlańcami, z którymi Tudorowie od pięciu lat dzielą dom na Walthamstone. – Nie zgadnie pani, co było jej największą radością. Jedzenie! – opowiadają rodzice i rozpromieniają się na to wspomnienie.
– Hania to żywe srebro. Szybko nauczyła się mówić, bo dorastała wśród dorosłych. I tak jak inne dzieci kochają spacery albo bajki, tak nasza ciągle gadająca Hanka uwielbiała jeść – tłumaczy Kamila. Mała Hania najczęściej przesiadywała we wspólnej kuchni. W ciągu dnia była w stanie zjeść kilka obiadów. Jeden z rodzicami, resztę ze współlokatorami. Z jednym kanapkę, z innym trochę zupki, z jeszcze innymi kotlet. Siadała domownikom na kolanach, paplała i była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. – Nie lubiła tylko kaszy manny – żartują rodzice.
Ostatnie badanie kontrolne Tudorowie zrobili w marcu. Do szpitala mieli wrócić dopiero we wrześniu. Ale przyszli wcześniej. Kamila już w sierpniu poczuła, że z córką jest coś nie tak. – Zauważyliśmy, że Hania jest coraz słabsza. Że biega i chodzi, ale co jakiś czas kuca. Bolały ją nóżki. Z dnia na dzień przestała jeść – wspomina mama. Zadzwonili do lekarza, który opiekował się dziewczynką. Na początku wyniki badań były bardzo dobre. Tylko ostatnie im się nie podobały. – Przyszłam do szpitala i  usłyszałam od lekarki: „Musimy porozmawiać. Znajdę jakiś cichy pokój”. Wiedziałam, że to nic dobrego nie wróży. Dobre wiadomości przekazuje się na korytarzu, złe – na osobności – wspomina Kamila. Okazało się, że jest nawrót choroby. Rak przerzucił się na kości, wątrobę oraz aortę.

Zabawa w zastrzyk
Hania to pogodne dziecko. Żywe srebro, jak mówią o niej pielęgniarki. Kiedy tylko lepiej się czuje, biega po oddziale, chce się bawić, przytulać, rysować. Ma silny charakter. Ostatnio zdecydowała, że kąpać może ją tylko tata. – Mówimy na Hanię „szefowa”. Albo „śmieszka”, bo cały czas rozmawia i chichocze – opowiadają rodzice. W telefonie mają mnóstwo zdjęć. Hania w wannie. Z siostrą na spacerze. Roześmiana na łóżeczku szpitalnym. Hania z dłuższymi włoskami. I bez, z odrastającym na głowie meszkiem. Mimo swoich trzech lat, jest bardzo dzielna. Jakoś oswaja sobie przykrą rzeczywistość. Mówi na przykład, że szpital to jej drugi dom. Do innego niż ten na Ormond Street nie chce chodzić. Pielęgniarki zna z imienia. Wie, że w brzuszku ma centralne dojście, przez które do sznureczków, czyli żył, podaje się krew. Czyli czerwony soczek, jak mówi się dzieciom w szpitalu. Chore dzieci szybciej dojrzewają, twierdzą lekarze. – Ostatnio jak Hania była w domu, bawiła się z babcią w zastrzyk i zmianę plasterka. Jest inna niż reszta dzieci – mówi mama. Bardziej dorosła niż rówieśnicy jest też jej pięcioletnia siostra, Kasia. Wspiera Hanię, chociaż to ona zabrała całą uwagę rodziców. Piotr przeprowadzał z Kasią ostatnio rozmowę o chorobie siostry. Mówił, że Hania będzie długo chora. Pokazał specjalną książeczkę o raku. Taką z ilustracjami. Opowiedział Kasi o krwi, chemioterapii, o tym, że siostrze wypadną włosy. I Kasia powiedziała, że rozumie. – Ale co jakiś czas przychodzi do mnie i pyta: Czy Hania jest już zdrowa, mamusiu? No bo na ile pięciolatek jest w stanie zrozumieć abstrakcyjne pojęcie czasu? – zastanawia się Kamila.
Tudorowie wiedzą, że ta część leczenia, którą odbyli do tej pory, była najłatwiejsza. Teraz dopiero zaczną się schody. Po ciężkiej operacji Hania musi dojść do siebie. Potem czeka ją chemia, bardzo wysokie dawki, później radioterapia i jeszcze raz chemia, tym razem doustna. – Koncentrujemy się na kolejnych etapach. Nie wybiegamy myślami daleko do przodu – tłumaczy Kamila. I mówi, że podczas pierwszego leczenia było jej lżej. – Małe dziecko mniej rozumie, mniej pyta – mówi cicho.

Byle było mieszkanie
W sierpniu brytyjscy lekarze dali Hani 50 procent szans na przeżycie. Teraz, przed operacją, nie uściślili liczby. – Ja nie chcę wiedzieć – zastrzega Kamila. Ale Piotr dodaje cicho, że liczby go motywują. – Chcę znać statystyki. Wolę konkrety – mówi stanowczo. Największy problem Tudorów? – Jest ciężko, finansowo i psychicznie – przyznaje Kamila. Ale od razu zastrzega, że na pomoc państwa nie liczą. Nigdy nie żyli z benefitów. Do tej pory Piotr sam utrzymywał rodzinę. Jest budowlańcem – remontuje mieszkania. Na Wyspach pracuje już od siedmiu lat, wyrobił sobie dobrą markę. Co z tego, kiedy przyszła recesja i zmiotła połowę zleceń. – A od kiedy przyjechali Bułgarzy i Rumuni, nie dość, że pracy jest mało, to jeszcze gorzej płatna – narzeka. Na razie nie ma kolejnych zamówień na remonty. Zima i święta szykują się więc smutne. Ale to nie brak pracy spędza im sen z powiek. – Najważniejsze, żebyśmy mogli dostać oddzielne mieszkanie komunalne. Hania podczas rekonwalescencji musi mieć spokój i sterylne otoczenie. A my mieszkamy na kupie. O infekcję nietrudno, zwłaszcza że mała ma prawie zerową odporność – żali się Kamila. Ich podanie o przyznanie mieszkania leży w lokalnym urzędzie już kilka lat. – Urzędnicy są bezduszni. Według nich, nie ma stanu wyższej konieczności. Nie wiemy co robić – załamują ręce.

Pomóż małej Hani
Wieczorem dzwoni Piotr z dobrą nowiną. – Operacja się udała. Nie ma komplikacji. Są małe problemy z nerkami, ale w normie – opowiada wesoło. Starsza córka jedzie na święta do Polski z babcią. Już się cieszy, że z dziadkiem będzie kupować choinkę. Ale Tudorowie nie myślą o Bożym Narodzeniu. – Denerwują mnie świąteczne bombki, wszystkie ozdoby na ulicach. Dla nas nie ma w tym roku żadnych świąt – mówi stanowczo Kamila. Najważniejsza jest teraz Hania. Już myślą o tym, co będą robić, jak wydobrzeje po operacji. Dziewczynka bardzo lubi kurczaka z frytkami z McDonaldsa. Czasem, jak tylko otwiera oczy, prosi rodziców, żeby przynieśli jej go na śniadanie. Chorej córeczce niczego się nie odmawia. – Kiedy chce się bawić, bawimy się, kiedy chce się śmiać, śmiejemy się z nią. Tylko za żadne skarby staram się przy niej nie płakać. Bo kiedy ja stracę nadzieję, skąd ona ją weźmie? – mówi Kamila smutno. 

Aleksandra Kaniewska

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

Witamina C spowalnia rozwój komórek rakowych  >>

author-avatar

Przeczytaj również

Mężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i majuZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i maju46 000 samolotów miało problemy z GPS. Za zakłóceniami prawdopodobnie stoją Rosjanie46 000 samolotów miało problemy z GPS. Za zakłóceniami prawdopodobnie stoją RosjanieRishi Sunak z wizytą w Polsce. UK zapowiedziało największy pakiet wsparcia wojskowego dla UkrainyRishi Sunak z wizytą w Polsce. UK zapowiedziało największy pakiet wsparcia wojskowego dla Ukrainy23 kwietnia obchodzimy Dzień Świętego Jerzego, bohaterskiego patrona Anglii i… multikulturalizmu23 kwietnia obchodzimy Dzień Świętego Jerzego, bohaterskiego patrona Anglii i… multikulturalizmuZasady podróży z psem lub kotem z UK do PolskiZasady podróży z psem lub kotem z UK do Polski
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj