Życie w UK
Kryzys, ale tylko u Polaków
Od dwóch miesięcy nie dostaję wypłat, bo szef mówi, że jest kryzys na światowych rynkach – skarży się Andrzej Wielgus, budowlaniec z Londynu.
Zamierza teraz podjąć pracę w jakiejś angielskiej firmie, bo tam płacą regularnie i kryzys w tym nie przeszkadza.
Wielgus jest robotnikiem ogólnobudowlanym, co oznacza, że robi wszystko, co przy budowaniu czy remontowaniu jest niezbędne. Zarabiał 350-400 funtów miesięcznie, to znaczy zarabia nadal, tylko że od dwóch miesięcy ich nie widzi.
– Gdybym w soboty i niedziele nie brał fuch i nie miał odłożonych pieniędzy, to pewnie musiałbym spać w parku i chodzić na zupę dla bezdomnych – mówi.
Waldek ma prawie 60 lat, z czego w Londynie przeżył cztery. Z zawodu jest kamieniarzem, ale pracuje jako glazurnik. Zarobki ma podobne jak Wielgus i podobnie jak on, też ich nie dostaje, tyle że krócej, bo dopiero od miesiąca, ale zanosi się na dłużej, bo szef coś mówi o kryzysie.
Zastój w branży
Paweł Solarz jest malarzem i tapeciarzem. Wcześniej pracował w pubie, ale od roku pracuje u Polaka.
– Zatrudniłem się na czarno, bo pracodawca powiedział mi, że będę miał więcej kasy. Już wcześniej miałem problemy z otrzymaniem wynagrodzenia i jechałem na zaliczkach. Wróciłbym do pubu, ale studiuję i soboty oraz niedziele muszę mieć wolne.
Jak jeszcze pracował legalnie w pubie, to wziął na te studia kredyt, ale musi na te studia dojechać, kupić książki, od czasu do czasu dobrze by było coś zjeść i opłacić mieszkanie.
Pawłowi szef tłumaczy, że panuje zastój w branży z powodu ogólnoświatowego kryzysu finansowego, więc trzeba przeczekać. Czasami daje jakieś symboliczne zaliczki, więc Paweł ratuje się pożyczkami od znajomych. Robi to jednak zbyt często, więc coraz mu trudniej.
Kryzys, a zleceń pełno
– Ja tam kształcony nie jestem i na ekonomii się nie znam, ale jeśli jest ten kryzys, to nie powinno być zleceń, to nie mielibyśmy roboty, a nieraz jest tak, że w tym samym czasie robimy trzy remonty. Jednego dnia jesteśmy w Londynie, a na drugi dzień szef nas wiezie np. do Winchester, a na trzeci pod Brighton. Tak, żeby przytrzymać te trzy sroki za ogon – mówi Wielgus.
Chyba słusznie zauważa, że gdyby na rynku panował zastój, to właścicielowi firmy nie udałoby się nabrać zamówień. Pracodawca Andrzeja Wielgusa nie chce ze mną rozmawiać i nawet straszy mnie sądem, jeśli podam jego nazwisko.
– Jak trzeba, to potrafię koło dupy zrobić – straszy.
Zwodzą nas, zwodzimy my
Szef Pawła, Krzysztof Wilk tłumaczy, że jest podwykonawcą i kimś w rodzaju pośrednika.
– Pewien znajomy Anglik kupował zrujnowane domy i po generalnym remoncie sprzedawał je z kolosalnym zyskiem. Potrzebował do tego ekip i ja mu je dostarczałem. On był zadowolony, bo Polakom płacił mniej niż musiałby płacić swoim, a my też, bo kasa wpływała regularnie na moje konto i tak samo regularnie płaciłem ludziom. Później wszystko się pochrzaniło – ceny domów spadły, a Anglik poszedł w plecy na kilka ładnych milionów. I teraz jest tak, że łapię każdą robotę, żeby ludzie mogli zarobić, ale zleceniodawcy często mnie zwodzą i stąd te problemy.
Gorzej, ale nie źle
Krzysztof Dzienisiewicz jest właścicielem firmy budowlanej, która na rynku brytyjskim działa od czterech lat. Z wykształcenia jest ekonomistą, ale przez wiele lat prowadził różne firmy. Kiedy kilka lat temu dowiedział się, że w Wielkiej Brytanii panuje boom budowlany, skompletował w Polsce ekipę i przyjechał do Londynu. Nad innymi miał tę przewagę, że nie przyjechał tu w ciemno. W Londynie mieszka jego wujostwo oraz kuzyn urodzony już tu. To dzięki niemu ze zleceniami na budowy, modernizacje czy remonty było mu nieco łatwiej niż innym rodakom.
– W porównaniu chociażby do roku ubiegłego na pewno jest zdecydowanie gorzej i słowo kryzys jest tu jak najbardziej stosowne, ale chodzi tu głównie o budowanie na sprzedaż. Ludzie, jak wiadomo, nie kupują teraz domów i mieszkań w takim stopniu, jak jeszcze nawet na początku tego roku, pomimo że już wówczas media alarmowały o krachu na rynku kredytów hipotecznych – wykłada Dzienisiewicz. – Ale w samym Londynie remontu wymaga co drugi budynek mieszkalny, i choć inwestycje spekulacyjne siadły, ludzie nie przestali budować domów dla siebie. Pracy dla budowlańców więc nie brakuje i pewnie długo nie zabraknie, a w związku z tym pieniędzy dla nich.
Dzienisiewicz odsyła mnie do swoich pracowników, żebym zapytał, czy płaci im regularnie. Nie muszę, bo zrobiłem to zanim się z nim spotkałem.
Janusz Młynarski