Styl życia

Kręcić każdy może…

Kult filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” nie słabnie. 14 kwietnia polska śmietanka filmowa urządziła kolejne święto własnego dobrego samopoczucia, dość słabo umotywowanego w rzeczywistości, wręczenie Polskich Orłów.

Kręcić każdy może…

Katyniowi” przypadły nagrody za najlepszy film, zdjęcia, muzykę, drugoplanową rolę kobiecą (Danuta Stenka), scenografię i kostiumy. Po nominacji do Oscara można się było tego spodziewać. Polskie środowisko filmowe, którego wytwory od dwudziestu lat są prawie nieobecne w światowym obiegu ekranowym (co emigranci odczuwają szczególnie wyraźnie), ma pretekst do tego, żeby cokolwiek poświętować.
Wbrew ekscytacji urzędowych telewizyjnych entuzjastów, nominacja do Oscara dla filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” nie była jednak wcale wydarzeniem dla polskiego kina radosnym. I nie dlatego, że statuetki nie dostał, a dlatego, że w ogóle był nominowany. Był to dla polskiego kina bardzo nieszczęśliwy wypadek, który może mieć bardzo negatywne konsekwencje na najbliższe lata.
Kampania przedoscarowa filmu w Stanach Zjednoczonych opierała się na szantażu emocjonalnym i etycznym („ojciec Wajdy tam zginął!”), nastawiona więc była na odebranie prawa do oceny filmu w merytorycznych kategoriach, w jakich ocenia się normalne dzieło sztuki. Każdy, komu film się nie podobał, czuł się z tym zbyt nieswojo, by dać temu otwarcie wyraz. Tym sposobem Wajda dostał nominację, nic więcej nie można jednak było tak wyszarpać. Mimo prawie półtora miliona zł (z czego 916 707,12 ze środków publicznych udzielonych w formie dotacji przez Polski Instytut Sztuki Filmowej) rozpuszczonych na promocję obrazu w USA, nie udało się skłonić amerykańskich dystrybutorów, by rozpowszechniali go w kinach tego kraju.

Chore kino

Za kulisami filmu „Katyń” skupiają się jak w soczewce różne choroby polskiego kina ostatnich dwóch dekad. Ustawa o kinematografii z 2005 roku i powołany przez nią do życia Polski Instytut Sztuki Filmowej miały na celu tych chorób usunięcie. Niestety, PISF pod rządami dyrektor Agnieszki Odorowicz błyskawicznie został skolonizowany przez rządzącą polskim kinem (ku jego zgubie) grupę twórców starej daty, którzy fakt, że trzydzieści albo czterdzieści lat temu robili dobre filmy (Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi, Juliusz Machulski) lub że jedynie potrafili się dobrze ustawić w strukturach organizacyjnych i układach towarzyskich tej kinematografii (Jacek Bromski, Michał Kwieciński), traktują jako pretekst, by kinematografię tę obracać w mały prywatny folwark eksploatowany metodą rabunkową przez kilka osób.
Udzielona przez PISF producentowi „Katynia” Michałowi Kwiecińskiemu (Akson Studio) dotacja na sumę 6 milionów zł miała co najmniej wątpliwy charakter. W środowisku filmowym mówi się powszechnie, że nie było jeszcze scenariusza, który normalnie jest nieodzowny, żeby wniosek w ogóle mógł być dopuszczony do rozpatrzenia jako poprawny formalnie. Próbowałem poznać szczegóły, PISF odmówił mi kategorycznie odpowiedzi na pytania, nie chciał też powiedzieć, kto oceniał projekt. Poznałem jednak oceny w poszczególnych kryteriach. Projekt dostał zawrotną liczbę punktów. Jednym z kryteriów jest ocena za dwa ostatnie filmy reżysera. W przypadku Wajdy były to „Pan Tadeusz” i „Zemsta”. „Pan Tadeusz” został np. kategorycznie odrzucony przez dyrektora festiwalu w Cannes i nieprzyjęty nawet do prezentacji pozakonkursowej jako rażąco teatralny. „Zemsta” z kolei była już tylko złym teatrem telewizji wepchniętym na siłę do kin, w nadziei na wyłudzenie pieniędzy od młodzieży uciekającej z lekcji na seanse ekranizacji szkolnej lektury; nie została przyjęta na żaden międzynarodowy festiwal filmowy o lokalnym chociażby znaczeniu. Tymczasem Wajda dostał prawie maksymalną liczbę punktów. Po prostu z góry miał dostać na ten film ile chce, i już. O podejrzeniach dotyczących okoliczności przyznania zawrotnej dotacji filmowi „Katyń” pisałem już w tygodniku „Nie” (nr 33/2007). Instytut nie odniósł się w jakikolwiek sposób do tej publikacji.
Producenci filmowi, z którymi rozmawiałem, nie potrafią doszukać się w gotowym filmie „Katyń” owych 15 mln zł, które oficjalnie film kosztował. Scen z większą liczbą statystów jest niewiele, nie widać za bardzo kosztochłonnych efektów wizualnych. Może ta technologia 4K, w której zapisano obraz? – dopytuję. „Jakby tego nie kręcić, to nie mogło tyle kosztować” – słyszę od jednego z niezależnych producentów.

Pożar na fakturze

Pamiętają może państwo taką scenę z nie najlepszego, ale zabawnego w tym jednym względzie filmu Juliusza Machulskiego „Superprodukcja”: filmowcy przechadzający się po planie zdjęciowym wymieniają kilka zdań o scenografii, którą po zdjęciach planują spalić w „przypadkowym” pożarze, żeby każdą ze scenograficznych materii zaksięgować jako coś droższego? Przedmiotem aluzji było oczywiście „Quo Vadis” Jerzego Kawalerowicza. Prasa pisała swego czasu (np. miesięcznik „Film”), że pożar scenografii po zdjęciach miał na celu wyprowadzenie z budżetu filmu ogromnych sum za pomocą zawyżenia w księgowości kosztów owej scenografii.
Okradanie własnych filmów przez producentów stało się już w polskiej kinematografii częścią obyczaju. Działa to tak, że fundusze, tak publiczne, jak ze źródeł prywatnych, gromadzi się na podstawie jakiegoś tam wstępnego kosztorysu, a potem wszystkie koszty się tnie (za cenę jakości filmu), a „wygospodarowana” w ten sposób „nadwyżka” zostaje w kieszeni producenta. Wielu producentów w Polsce woli to niż żeby film był na przyzwoitym poziomie, bo i tak więcej się zarabia w czasie produkcji niż na eksploatacji gotowego filmu na zrujnowanym krajowym rynku filmowym.
„Katyń” był kolejnym (po „Ogniem i mieczem”, „Panu Tadeuszu”) filmem urzędowo zadekretowanym jako wydarzenie kulturalne, odtrąbionym przez media jako dzieło wiekopomne, zanim jeszcze pojawił się na ekranach. Jego frekwencję wykreowano przymusowo, gnając do kin szkoły i wojsko. Są to wszystko patologie polskiego życia okołofilmowego. Ma to fatalny wpływ na jakość samego kina i na poziom kultury filmowej.

Nie tylko produkcja, ale i dystrybucja „Katynia” została dofinansowana przez PISF – na sumę 200 tys. zł, choć wsparcie na etapie dystrybucji powinny otrzymywać tylko filmy, które mają większe problemy w konfrontacji rynkowej. A następnie prawie milion na jego kampanię oscarową.

We własnym sosie

W tym sensie była ona sukcesem, że doprowadziła do nominacji. W walce o nią chodziło jednak tylko o to, by za jej pomocą dokonać legitymizacji status quo w polskiej kinematografii. Że miażdżąca większość środków z PISF trafia do kilku podmiotów gospodarczych, powiązanych z osobami zasiadającymi w… Radzie PISF (Bromski i Machulski ze Studia Zebra, Kwieciński z Akson Studio, Włodzimierz Niderhaus z Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych) oraz do Studia Filmowego TOR związanego z Krzysztofem Zanussim. Dostają najwięcej dotacji, najczęściej otrzymują całą lub prawie całą wnioskowaną sumę, do nich przez dwa lata trafiały prawie wszystkie największe dotacje; pisałem o tym w grudniu w „Nie”, ostatnio 11 lutego temat podniósł „Newsweek”.
Nominacja do Oscara będzie argumentem: „no i dobrze, widzicie, że właśnie takie filmy należy robić, właśnie tak należy dzielić pieniądze”. A my tu w Londynie jeszcze długo nie spotkamy Anglików czy Francuzów, którzy by znali polskie kino.

Jarosław Pietrzak
[email protected]

 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Kobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnychLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnych
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj