Styl życia

Jestem za, a nawet przeciw

Polski emigrant rzadko kiedy przypomina jednego z bohaterów słynnego filmu Jerzego Skolimowskiego „Fucha” – ekonomicznie zaprogramowanego prymitywa, który na widok piętrowego autobusu czy metra rozdziawia gębę. Potrafi docenić dobre strony zarówno ojczyzny, jak i obczyzny.

Jestem za, a nawet przeciw

Zawieszeni na wahadle >>

Imigranci przyczyną zamieszek? >>

Kiedy Andrzej Telega przyjechał tu w 1988 roku, był to jego pierwszy wyjazd za granicę. Z podwałbrzyskiej Bielawy jechał 11 godzin pociągiem do Warszawy, by po półtorej godziny wylądować w Londynie.
– Nie zapomnę szoku, jakiego doznałem na Heathrow. Jasno, czysto, szkło, chrom, kolorowo, kulturalnie. W zderzeniu z naszym brudnym, zapuszczonym, małym Okęciem i niemiłą obsługą, londyńskie lotnisko wyglądało jak raj na ziemi – wspomina.
– Chociaż muszę przyznać, że zatrzymali mnie na chwilę antyterroryści. Może dlatego, że byłem brodaty i niosłem na ramieniu długą tubę, w której miałem swoje rysunki. Pewnie pomyśleli, że to jakaś broń.

Wcale nie tak różowo

Andrzej zamieszkał u stryja, który do Anglii przyjechał w latach 40. jako jeden z oficerów armii gen. Andersa. Stryj znalazł mu pracę w pobliskim pubie, oczywiście „na czarno”. Pracował ciężko i za nieduże pieniądze, ale gdyby nawet zarabiał o połowę mniej, to i tak w Polsce było to wtedy bardzo dużo pieniędzy. W wolnym czasie chłonął Londyn. Zwiedził wszystko, co do tej pory znał z filmów, telewizji czy książek. Z czasem stwierdził, że w rzeczywistości nie wszystko przedstawia się tak różowo. Pogoda była tak kapryśna, że ciągle cierpiał na jakieś przeziębienia, gubił się w metrze, wsiadał do niewłaściwych autobusów lub wysiadał na nie tych przystankach co trzeba. Mimo to Londyn go nie zniechęcał. Po dwóch latach wrócił do nowej Polski, w której jak stwierdził, wszystko było po staremu. Okęcie jeszcze brudniejsze, obsługa jeszcze bardziej niemiła, a do tego rozwalono mu walizkę i nie chciano wymienić funtów na złotówki. Przepakował wszystko do worków i tak przyjechał do Bielawy, gdzie po sprzedaniu funtów został miliarderem, bo milionerem, to w owym czasie w Polsce był każdy. Zdał na studia, na zarządzanie i marketing we Wrocławiu. Stwierdził, że jednak Polskę od Anglii dzieli przepaść nie tylko ekonomiczna, ale i kulturowa. Postanowił jak najszybciej wrócić nad Tamizę. Niestety dwukrotnie odmówiono mu wizy, ponieważ jakimś sposobem w Immigration Office doszukali się, że Andrzej samowolnie przedłużył pobyt na Wyspach. Dopiero za trzecim razem się udało. Tym razem jednak jechał autokarem i płynął promem, trochę się obawiał, czy urzędnicy emigracyjni nie cofną go z powrotem.

Całą Anglię do Polski

Dojechał szczęśliwie do Londynu z zamiarem pozostania tu do końca swoich dni. Andrzeja spotkałem zupełnie przypadkiem na koncercie jednego z polskich zespołów. Na wizytówce, którą od niego dostałam, widniał napis: Andrew Telleg, managing director. – To lepiej brzmi – wyjaśnił. Andrzej robi interesy również i w Polsce, ale coraz rzadziej, bo drażni go tamtejsza biurokracja i to żądanie łapówek na każdym kroku. – Może już mam obsesję, ale po blisko 20-letnim pobycie w Anglii, kiedy bywam w Polsce coś pozałatwiać, to piętrzenie trudności na każdym szczeblu decyzyjnym naprawdę sprawia wrażenie, jakby każdy decydent czekał na łapówkę. Ja mam porównanie i wiem, że takie sprawy w Anglii załatwia się od ręki.

 

Marzeniem Andrzeja byłoby przeniesienie do Polski niemal wszystkiego co brytyjskie, cały system, wolność rynku, który jego zdaniem w Polsce ciągle jeszcze nie wyrwał się okowów komunizmu. – Tak się zastanawiam, co polskiego przydałoby się tu w Anglii i poza jedzeniem nic nie przychodzi mi do głowy, no może jeszcze ceny. Choć z tego co czytam w Internecie, wydaje mi się, że niedługo w Polsce będą one takie same lub wyższe. Andrzeja w Londynie trzyma jeszcze różnorodność kulturowa. – To bym też chętnie widział w Polsce – ten różnokolorowy tłum, który tu zjechał z całego świata i który wnosi do brytyjskiej kultury coraz więcej nowych barw, nie szkodząc jej przy tym, lecz wzbogacając ją o egzotyczne elementy. Kulturze polskiej, która jest przecież pochodną wielu rożnych kultur, też by się to przydało. Rodacy, otwórzcie się na cudzoziemców.

Więcej luzu, tolerancji i bębenków

Kasia pracuje w marokańskiej restauracji w Londynie i bardzo swoją pracę lubi, głównie z tego z powodu, że ma świetną zabawę, podając klientom potrawy typu: „tagine lahe’m bel barcouk-tarzin lahem bel barkuk”, albo „bastilla djej”. Mieszka, pracuje i studiuje w Londynie. – Tu bez przerwy coś się dzieje, jak nie na tej ulicy, to na innej. Bardzo lubię taką surową, nieprzetworzoną muzykę etniczną i tu mam możliwość słuchania jej na żywo. Pójdę sobie do kościoła, czy do jakiejś szkolnej sali gimnastycznej posłuchać gospel. Innego dnia grają jacyś Arabowie na piszczałkach, albo Afrykańczycy fajnie tłuką na bębenkach, rastafarianie grają reagge i mogę się pobujać. Jakieś teatry, teatrzyki, performance, wystawy. Brakuje mi tego w polskich miastach, a szczególnie w takiej, pożal się Boże, metropolii jak Warszawa, z której pochodzę. Tak myślę, czego mi tu brakuje z Polski? I doszłam do wniosku, że prawdę mówiąc niczego, no może poza rodzicami i moim chłopakiem, choć czas mam tak wypełniony, że nie mam czasu tęsknić. Do Polski przeniosłabym ten brytyjski luz i tolerancję.

Uśmiechu i kadry kierowniczej

Kasia chciałaby też, by w kraju nad Wisłą gościło więcej uśmiechu. – Jak ktoś idzie zasępiony, to od razu wiem, że to Polak lub Polka. Obok mnie mieszkają cztery Ukrainki, pracują za trzy funty na godzinę, pakując u Hindusa kanapki, tłoczą się w jednym pokoju, do pracy mają daleko, a mimo to zawsze są uśmiechnięte i miłe, choć naprawdę mają kilka razy gorzej niż my.

Przemek, 37 lat, określa się mianem „budowlańca-politologa”, ma nieraz ochotę podejść do takiego smutasa i jak mówi – „rozerwać mu gębę od ucha do ucha”. – Ma tu lepiej niż w Polsce, więc dlaczego ten nochal opuszczony na kwintę? Ja to doceniam, po politologii nie mogłem znaleźć w Polsce pracy. Żadnej. Tu znalazłem, na budowie co prawda, a nie w swoim zawodzie, ale jestem zadowolony i gęba mi się bez przerwy śmieje. Co roku latam sobie do egzotycznych krajów, albo stopem po Europie. Do Polski przeniósłbym kadrę kierowniczą, która jest bardziej liberalna od naszej, a mimo to wszystko prosperuje tu lepiej.
Z Przemkiem zgadza się Marcin Śliwiak, pracownik British Telecom i odbywający kolejny kurs informatyczny w „Symantecu” na Willesden. – Brakuje mi tu psich odchodów – odpowiada bez zastanowienia. – To żart oczywiście, ale tak naprawdę to niczego mi tu nie brakuje. Do Polski przeniósłbym zwyczaj sprzątania po pieskach. Tu każdy właściciel ma taki obowiązek. Kadra kierownicza – jak najbardziej. Wcześniej pracowałem w polskiej firmie, spóźniłem się trzy razy i wyleciałem, w BT spóźniałem się codziennie przez pół roku od kilkunastu minut do pół godziny, za każdym razem przepraszałem, a mój menedżer Dan zawsze odpowiadał: „Nie ma sprawy.” Wreszcie za którymś razem powiedział do mnie: „To jest już zbyt nudne. Nie spóźnianie, ale to przepraszanie. Przecież widzę, że się spóźniasz, po co tracisz jeszcze czas na przepraszanie?” No, już widzę Polaczka, który potrafiłby tak zareagować.
Minęły jeszcze dwa miesiące i Dan znalazł Marcinowi niedrogie mieszkanie blisko pracy. – Dzięki temu spóźniam się rzadziej.
Marcin mówi, że tak naprawdę, to przeniósłby do Polski wszystkich Anglików, nawet tych, którzy pokazują tyłki na krakowskim rynku. – Gdyby krakowianie widzieli, co robią tutaj polskie świry, to przestaliby się tak oburzać.

 

Polska do Anglii

Magda z kolei przeniosłaby tu całą swoja ojczyznę, albo natychmiast by do niej wyjechała. Jednak nie może, bo studiuje tu i pracuje, wzięła kredyt na opłacenie studiów i zamierza wziąć następny, bo chce wybudować w Polsce dom i za kilka lat wrócić tam ze swoim chłopakiem. Mówi, że nie cierpi Anglii, a przede wszystkim Anglików. Najbardziej denerwuje ją Londyn. – A tak marzyłam, żeby się tu przeprowadzić z nudnego Cambrigde.
Nie podoba się jej wiele rzeczy. Bezczelność, bezkarność narkotykowych dilerów, bandytyzm na ulicach. – Mieszkam w Londynie osiem lat i trzy razy zostałem ciężko pobita na oczach tłumu ludzi. W Polsce nigdy mi się to nie zdarzyło i niech nikt nie opowiada głupot, że Polska jest niebezpiecznym krajem, a nasza policja jest do niczego, bo jest dokładnie odwrotnie. Potworne korki i ciągłe remonty metra, strajki, autobusy, które spóźniają się pół godziny lub nie przyjeżdżają w ogóle. Loteria na stacjach metra, kasy czynne w dowolnych godzinach, albo nieczynne z niewiadomych powodów. I ta świąteczna masakra – choinki już w październiku, szał świątecznych zakupów, choć do świąt prawie trzy miesiące. Idiotyzm na idiotyzmie. Ta egzaltacja Anglików, bez przerwy się obcałowują, nieustannie coś ich zdumiewa. Magda włącza komórkę, to mój dzwonek, posłuchaj: „Och, kupiłaś dwie bułki, naprawdę? O mój Boże, jakie wspaniałe bułki kupiłaś. Coś cudownego! Gdzie je kupiłaś? W „Tesco”? Naprawdę w „Tesco” sprzedają tak fantastyczne bułki? I chleb czosnkowy? O mój Boże, a ja myślałam, że najlepszy jest w „Londisie.” To moja pracodawczyni, tak się zachwycała dwiema bułkami, a ja to sobie nagrałam. Jak jadę do pracy i ktoś do mnie dzwoni, to cały autobus zamienia się w słuch, a później cały rechocze. Chyba tylko jednej rzeczy mi brakuje w Polsce – tego, że tak jak Anglicy nie potrafimy się śmiać sami z siebie.

Wolność i szczury

Książkę życzeń i zażaleń uzupełnia Marek, inżynier elektronik, montujący półlegalnie różne zestawy telewizji satelitarnej.
– W Polsce dawno by mnie drapnęli, a tu nikogo to nie interesuje, bo płacę podatki, nawet od tych półlegalnych interesów. Tu zresztą samozatrudniających się nikt nie prześladuje tak jak w Polsce. Co ja mówię, tu nikt nikogo za nic nie prześladuje, to wolny kraj! – wykrzykuje Marek. – Ja bym bardzo chciał, żeby taka wolność gospodarcza zapanowała w Polsce. Mamy przecież żyłkę do interesów, potrafimy robić je całkiem dobrze i gdyby w Polsce, było tak łatwiej otworzyć biznes, gdyby zostały obniżone opłaty na ubezpieczenia społeczne i podatki, to Polska nie mogłaby się opędzić od imigrantów z Niemiec, Anglii czy Francji. Tylko tę wolność bym przeniósł, bo ona zmieniłaby wszystko na korzyść – ekscytuje się Marek.Justynę denerwują osobne krany, na ciepłą i na zimną wodę, robactwo i wszechobecne szczury.
– Jak długo żyję, nie widziałam w Polsce szczura, dopiero tu w Londynie je zobaczyłem. I niech nikt nie mówi, że tylko w slumsach, bo ja mieszkałam już i w pierwszej strefie, drugiej i czwartej i są wszędzie! Jak wracam z pracy, to widzę, jak grasują wokół na stacji kolejki, choć trzeba przyznać, że są kulturalne, bo nigdy nie wchodzą do budynku czy na perony. Z tymi kranami, to szlag mnie trafia, ale to jest do zniesienia. Londyn to miasto przyjazne, wszędzie można łatwo trafić, do każdego miejsca łatwo dojechać, ale najbardziej podoba mi się to, że mogę się ubrać tak, jak mi się podoba, bo w Polsce jednak trudno kupić coś niewieśniackiego. – Coś co przeniosłabym do Polski to angielska uprzejmość, i to „proszę”, „przepraszam” na każdym kroku, to przepuszczanie, szacunek, uśmiech – twierdzi. Nawet jeśli jest to udawane, to ułatwia życie i czyni je przyjemniejszym. Może dlatego Brytyjczycy nie są tacy smutni.

Janusz Młynarski
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

Awantura na pokładzie EasyJet. Brytyjczyk wypił butelkę wódkiAwantura na pokładzie EasyJet. Brytyjczyk wypił butelkę wódkiKursy budowlane w UK – jak zdobyć kartę CSCS?Kursy budowlane w UK – jak zdobyć kartę CSCS?AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasy
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj