Życie w UK
Felieton: Polskie „Zrób to sam” czy brytyjskie „Pay&Go”?
Co jest z tym narodem Wyspiarzy!? Lewe toto, wygodne do granic możliwości – my zaś pracowici, pomysłowi, znamy się na niejednym fachu.
Niemniej to ich, a nie nasza gospodarka, jest magnesem dla świata. Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest chyba znacznie prostsza, niż przypuszczamy.
Niedawno, moja brytyjska znajoma przyznała się, że po raz pierwszy w życiu kupiła cały owoc mango.
Zapytana (nie bez nutki ironii), co skłoniło ją do podjęcia tak dramatycznej decyzji, odparła, że wcześniej zawsze kupowała ten owoc już w cząstkach jako składnik owocowej sałatki, teraz zaś poszła na całość, gdyż w Internecie zakupiła… pestkownicę do mango.
Tak, tak – mowa o specjalnym przyrządzie służącym tylko i wyłącznie do oddzielenia miąższu mango od jego wielkiej, śliskiej pestki.
Skojarzenie, które przyszło mi wtedy na myśl, było oczywiste: Telewizja Mango i jej wynalazki, zawsze „wielce użyteczne” dla ich nabywców – co ciekawe, cierpiących na nadmiar albo gotówki, albo czasu.
Nie dość więc, iż znajoma na swoje owoce zawsze wydawała w przeliczeniu więcej, to teraz jeszcze wydała dodatkowe fundusze na gadżecik, zresztą użyty tylko raz.
Zaraz potem inna znajoma, też Brytyjka oczywiście, pojawiła się z opakowaniem owocu granata, lecz nie w całości, a granata już wykulkowanego, sprzedawanego w pudełeczku z kolorową etykietką.
Co pierwsza znajoma w mojej głowie jedynie zasiała, to druga z nich doprowadziła do zaowocowania. Bo czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, Drogi Czytelniku, dlaczego w narodzie naszych gospodarzy tak rzadko – jeśli w ogóle – trafia się na tzw. złotą rączkę?
Odpowiedź poznasz, gdy tylko odpowiesz sobie na pytanie: co robi Polak, gdy czegoś mu potrzeba? Czy leci zaraz do sklepu lub z miejsca szuka wykonawcy usługi? O nie!
On raczej pogłówkuje, poszuka, coś tam przerobi, coś dosztukuje, kupi części, złoży sam, i wnet z byle czego ma zazwyczaj porządną rzecz. Co zaś najważniejsze – ma ją za półdarmo.
Co natomiast zrobi Brytyjczyk? A no on pójdzie do sklepu lub po fachowca, płacąc krocie za usługę, niekoniecznie (w naszym pojęciu) wartą swoich pieniędzy.
Owo wyspiarskie lenistwo widać na każdym kroku, od sprzedaży począstkowanych, zapakowanych w plastikowe woreczki jabłuszek bez ogryzka, po sprzedaż nieruchomości obowiązkowo poprzez agentów nieruchomości.
To brytyjskie wydawanie na lewo i prawo nie mieści nam się czasem w głowach; zwyczajnie nie leży w naszej kulturze.
W polskim narodzie od dawna tkwi duch oszczędzania, a zaczęło się zapewne niewinnie, od cerowania skarpetek i pędzenia samogonu.
To zapewne przez te wszystkie lata zaborów, okupacji i w paździerzu komuny, wyrobiliśmy w sobie smykałkę do chomikowania, naprawiania i chałupniczej manufaktury.
Tymczasem brytyjska gospodarka stoi jak stoi nie przez przypadek. Brytyjski patriota może wygodny i konsumuje rozparcelowane jabłka, lecz na jego wygodnictwie zarobi nie tylko sadownik, nie tylko hurtownik i detalista, ale jeszcze producent folii, grafik, który na ową folijkę wykona jabłuszkową grafikę, nie mówiąc już o inżynierze, który opracował jabłkową odogryzkowalnicę (no, chyba że jabłka ręcznie począstkowała tania siła robocza z Polski).
Tymczasem jeszcze do niedawna Polak, w duchu dewizy „zrób to sam”, nie poszedł np. prosto do sklepu po butelkę wódki, a zakupił własną aparaturę, załatwił ziemniaki i cukier spod lady – i już miał bimber za półdarmo. Kto na nim zarobił? Prawie nikt!
Dlatego, Rodacy – może warto by jednak, w trosce o ojczyznę, porzucić swą lekko sknerską naturę i biorąc przykład z solidarnych Brytyjczyków zacząć dawać jeden drugiemu na sobie zarabiać?