Życie w UK
Felieton: Polacy zawsze pierwsi!
Jako naród, rwiemy się ponoć do niemal wszystkiego, w wielu dziedzinach przodując. Pierwsi rozszyfrowaliśmy Emigmę, pierwsi stanęliśmy na Mount Evereście zimą, itd. Mówią nawet w świecie, że do bitki i do wypitki też my pierwsi. Ale jest jeszcze jedna dziedzina, w której przodujemy, i to bezkonkurencyjnie.
Sezon urlopów nabiera rozmachu, a wraz z nim częstsze wizyty na lotniskach. Czasami, w wakacyjnym tłoku, ciężko jest odnaleźć swoją bramkę.
To jednak nie jest zmartwienie Polaka-podróżnika, ten bowiem wchodzi na terminal i wnet rozpoznaje „swoich”. Po czym? A no po parciu na pierwszeństwo właśnie, a konkretnie po sznureczku oczekujących do odprawy, uformowanym grubo przed odlotem.
Dla porównania, spójrzmy na Brytyjczyka lub jemu podobnego turystę: leniwe to to, z podniesieniem tyłka i ruszeniem w kierunku bramki czeka do ostatniej chwili, aż wzywać takiego przez megafony trzeba, tymczasem po Polaku-podróżniku od razu widać, jaką wykonuje na Wyspach pracę: skoro siedzi taki na co dzień w wygodnym fotelu przy biurku, chce więc rozprostować sobie nogi w kolejce do odprawy, niejako na zapas. Logiczne.
Poza tym, on dobrze wie, że o swoje dbać trzeba. Więc dba. Już na dobrą godzinę przed odlotem dba. Ale co ma nie dbać, skoro z niego rasowy podróżnik, a także pilny obserwator.
Siedzieć taki przy oknie i podziwiać widoki musi i basta. Niechby tylko nie wszedł na pokład pierwszy, niechby nie siadł przy oknie, niechby osobiście nie wybrał sobie fotela, tego unikalnego kawałka gąbki otoczonej skórką – wnet tragedia!
To co, że w czasie lotu jest zaklinowany w swym rzędzie na amen, to co, że gniecie sobie kolana o siedzenie przed nim, a gdy chce dostać się do bagażu lub wyjść siku, musi przecisnąć się przez zasieki współpasażerów?
Żałuje tylko, że przy opuszczaniu pokładu, ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi… Gdy zaś Polak-podróżnik do celu wreszcie doleci, co wtedy zrobi? Ano pójdzie odebrać bagaż.
Tam, podczas gdy pasażerowie innych lotów, żądni wiedzy na którą taśmę rzucili ich bagaż, ślęczeć będą pod wyświetlaczem – on w mig rozpozna swój lot. Rozpozna go po…? To jasne: po ciasnym wianuszku rodaków czekających wokół taśmociągu.
Inne loty karnie zajmą miejsca na okolicznych ławkach, on zaś znów wdroży w życie swą ideologię pierwszeństwa i dołączy do wypatrującego swych toreb i waliz tłumku, czym tylko jeszcze bardziej powiększy i jeszcze bardziej zacieśni krąg wyczekujących. Że miejsce na wizję, na ściągnięcie bagażu? Nigdy!
U nas prawdziwa demokracja i wolność ludów, więc i pierwszeństwo mają wszyscy! Ale jednego w polskich samolotach mi naprawdę żal: że po wylądowaniu już nie klaszczemy.