Życie w UK
Felieton: Kiedyś polscy hydraulicy, teraz polscy artyści? Brytyjczycy potrzebują Polaków
Mimo renomowanych szkół artystycznych na Wyspach, Brytyjczycy są zmuszeni szukać artystów… w Polsce. Niedawno dwaj brytyjscy producenci filmowi i laureaci Oscara zatrudnili 60 malarzy z kraju nad Wisłą do pracy nad ich najnowszą animacją, gdyż – jak twierdzili – nie mogli znaleźć kompetentnych osób w Wielkiej Brytanii.
Dwaj producenci, o których mowa to Hugh Welchman i David Parfitt pracujący obecnie nad animowaną opowieścią o Vincencie van Goghu.
Jak twierdzą, mieli szczere chęci do tego, aby zatrudnić brytyjskich artystów do stworzenia rekonstrukcji ponad tysiąca obrazów słynnego malarza, jednak nie byli w stanie znaleźć odpowiedniego rodzimego talentu.
Welchman, który otrzymał Oscara w 2008 roku, zauważył, że jedynie kilku spośród sprawdzanych przez niego Brytyjczyków podołało narzuconemu im zadaniu.
Odwrotnie było zaś w przypadku polskich artystów, z których udało mu się wyłowić aż 320 osób, w tym wielu – jak stwierdził – z „nieprawdopodobnymi zdolnościami”. Niestety owe zdolności nie przynoszą Polakom profitów w ich ojczystym kraju, a bardzo często nie pomagają im nawet w przetrwaniu na rodzimym rynku pracy.
Welchman nie wahał się skomentować tej sytuacji. Jak stwierdził, spośród 60 wybranych osób, jedynie sześć jest w stanie utrzymać się ze swojego talentu i „to smutne, że nie mamy tak zdolnych osób w Wielkiej Brytanii”.
Wysokie kompetencje polskich malarzy wynikają także z wysokiego poziomu edukacji w polskich szkołach artystycznych, czy może raczej dużego nacisku, jaki się kładzie w nich na naukę tradycyjnych technik malarstwa.
Odrobinę krytycznie do sprawy podszedł profesor z Royal College of Art, Joan Ashworth, zajmujący się animacją. Nie ukrywał zaskoczenia z powodu „niedoboru” wykwalifikowanych brytyjskich malarzy.
I – jak zauważył – może to wynikać także z faktu, że polskim artystom za tę samą pracę płaci się w Wielkiej Brytanii mniej. Poza tym – jak stwierdził Ashworth – na Wyspach „jest wielu dobrych malarzy, jednak w malarstwie chodzi także o znalezienie nowego sposobu malowania”.
Powstaje pytanie, czy faktycznie atrakcyjność polskich pracowników na Wyspach jest związana wyłącznie z ich wysokimi kompetencjami, jakie przejawiają w konkretnych dziedzinach, czy też w pewnym (i być może znaczącym) stopniu także z niewygórowanymi cenami za ich pracę.
Ta kwestia – zarówno kompetencji jak i ceny – w przypadku polskich pracowników na Wyspach jest bardzo często podnoszona przez polityków jako argument w dyskusji na temat imigracji. W zależności od przyjętego wcześniej przez daną stronę stanowiska wobec przyjezdnych, wyciągany jest jeden z powyższych argumentów.
A – czego byliśmy także świadkami niedawno – o dane na poparcie konkretnej tezy wcale nie jest trudno i – w co akurat trudno uwierzyć w przypadku cywilizowanego kraju – dostosowywane są one do potrzeb opcji politycznej.
Wystarczy sobie przypomnieć o niedawnym nadużyciu, jakiego nie wahała się dokonać Theresa May na potrzeby swojej antyimigracyjnej argumentacji.
Odchodząc od stronniczych i nie zawsze uczciwych strategii polityków, warto wspomnieć, że zdaniem ekonomistów w latach 2014-2020 państwami, które najbardziej skorzystają na pracy polskich imigrantów będą Wielka Brytania oraz (w drugiej kolejności) Niemcy.
Wniosek nasuwa się sam – zamiast antyimigracyjnej retoryki, o wiele bardziej przyzwoita byłaby wdzięczność brytyjskich rządzących za zaangażowanie w odbudowę brytyjskiej gospodarki kompetentnych i „niedrogich” pracowników, którzy ze swoim przyjazdem na Wyspy bardzo często wiążą duże nadzieje.
I nie dotyczą one jedynie polepszenia swojej sytuacji materialnej, ale także tego wszystkiego, co daje swoim mieszkańcom wysokorozwinięte państwo demokratyczne. Zwłaszcza takie, które szczyci się swoim wkładem w ogólnoświatowy postęp cywilizacyjny.