Styl życia

Felieton: Bródka i… broda

No i kolejne Igrzyska Olimpijskie w zimowym wydaniu mamy z głowy. Znicz dumnie płonący nad pięknym kurortem Soczi został zdmuchnięty. Pozostały tylko wspomnienia. Ładne mi „tylko”. Nie ulega wątpliwości, że temat tych igrzysk będziemy jeszcze wałkować przez lata. I to z kilku powodów.

Felieton: Bródka i… broda

Po pierwsze z tytułu ilości wywalczonych przez biało-czerwonych tytułów olimpijskiego czempiona i pozostałych krążków z mniej cennego kruszcu. Choć tak naprawdę ten najcenniejszy zawiera jedynie liczącą sześć gram złota powłokę wypełnioną srebrem, a każdy jubiler nie dałby za niego więcej niż 650 dolarów.

Mimo wszystko o złotym medalu marzą we śnie i na jawie nawet najmłodsi adepci sportu, oczywiście uprawniający dyscypliny podpadające pod program igrzysk – tych rozgrywanych w dodatnich, jak i ujemnych temperaturach liczonych w stopniach Celsjusza bądź Fahrenheita.

Obfite plony… zimą

Poddając analizie klasyfikację medalową igrzysk w Soczi można odnieść wrażenie, że nie wiedzieć kiedy, ale Polska przekształciła się w potęgę sportów zimowych.

Pierwszy zimowy medal w roku 1956 wywalczył dla naszych barw Franciszek Gąsienica-Groń (brązowy zaledwie, ale zawsze). Potem na kolejnych dziesięciu igrzyskach biało-czerwoni zdołali sięgnąć po trzynaście krążków, w tym „aż” dwa złote.

A tu nagle sześć medali, z czego cztery z najcenniejszego kruszcu. Dla porównania dwa lata wcześniej w trakcie letnich igrzysk w Londynie Polacy wywalczyli ledwie o cztery medale więcej, ale o dwa złote mniej!

Rywalizację nad Tamizą nasi olimpijczycy ukończyli na trzydziestej pozycji w klasyfikacji medalowej, zaś w podobnym zestawieniu sporządzonym po zakończeniu olimpijskiej batalii w Soczi Polacy figurują na jedenastym miejscu.

Zapewne nasz dorobek byłby jeszcze bardziej imponujący, gdyby nie tajemnicza kontuzja stopy Justyny Kowalczyk. Gdyby nie uraz, którego nabawiła się w nieznanych bliżej okolicznościach, to z Rosji do Kasiny Wielkiej przywiozłaby obfitsze olimpijskie łupy.

Dlaczego dopiero w Soczi nasza najlepsza narciarka prześwietliła kontuzjowaną kończynę? Złośliwi, acz nie pozbawieni sporej dawki humoru, utrzymują, że w Polsce termin wizyty w gabinecie radiologicznym miała wyznaczony na… sierpień.

Ogolić brodę!

Najwięcej zamieszania stało się dziełem naszych panczenistów. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Trenując w kraju, na każdym z kilku funkcjonujących torów, gdy spojrzeć w górę widać bardziej lub mniej zasnuty chmurami nieboskłon.

Rzecz w tym, że powinno być widać dach. W poszukiwaniu takich warunków zmuszeni są miesiącami tułać się po całej Europie.

Mimo tych – delikatnie to ujmując – mało komfortowych warunków w Soczi zrobili furorę: trzy „krążki” i drugie miejsce w klasyfikacji medalowej w łyżwiarstwie szybkim (medale zdobyli zawodnicy z siedmiu państw, zaś przedstawiciele szesnastu innych musieli się obyć bez medalu).

Bohaterem stał się Zbigniew Bródka, który najpierw w imponującym stylu sięgnął po złoto na dystansie 1500 metrów, by następnie wspólnie z kolegami dorzucić brąz drużynowo na 3200 metrów.

Panie dorzuciły srebrny medal drużynowo na 2400 metrów. W efekcie Bródka i spółka sprawili, że temat budowy krytego toru dla panczenistów stał się z dnia na dzień niemal sprawą narodową. A jak się okazuje nomen omen temat ten ma już dość długą… brodę!

Prezes PZŁS, Kazimierz Kowalczyk zdradził, iż niedawno jego mama wśród szpargałów na strychu u babci znalazła gazetę z roku 1988, gdzie już upominano się o kryty obiekt, by dorównać innym nacjom. Z górą ćwierć wieku temu! W niedoścignionej Holandii mają aż sześć krytych torów.

Ale czy taki obiekt gwarantuje wysyp medali? Niemcy kosztem 30 milionów euro wybudowali w Inzell. W kosztach tej inwestycji partycypowali: region Bawarii, ISU, czyli Międzynarodowa Unia Łyżwiarska oraz Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Niemiec.

I w tym miejscu warto nadmienić, że z Adler-Areny wrócili bez jednego choćby medalu. Tak tylko, że Niemcom zimą nie zawsze wszystko się udaje. Jak chociażby pod Stalingradem…

Medal, medalem, ale kasa…

I na koniec, skoro mowa o sporcie, to nie może zabraknąć wątku związanego z finansami. Nasi bohaterowie z aren Soczi w sumie w formie nagród przygotowanych przez Polski Komitet Olimpijski zgarnęli do spółki kwotę 832,5 tysiąca złotych. Za cztery złote medale plus dwa.

Może wydawać się to cokolwiek ubogo, zważywszy, że cztery lata wcześniej po igrzyskach w Vancouver za jeden złoty i cztery inne z kasy PKOl na konta medalistów przelano 1,1 miliona złotych.

Rzecz jasna najwięcej ze wspomnianej puli zagarnął Kamil Stoch – dwa razy po 120 tysięcy złotych, czyli w sumie 240 tysięcy złotych.

To jednak nic w zestawieniu z zawodnikami, którzy za sprawą medali zdobytych w Soczi zarobili naprawdę gigantyczne pieniądze. Liderem tejże „klasyfikacji” jest białoruska biathlonistka Daria Domraczewa, która zarobiła w sumie 1,350,000 złotych.

Tuż za nią z wpływami na poziomie 1,267,000 złotych plasuje się Rosjanin Wiktor An, specjalizujący się w short-tracku. Mimo wszystko, my pamiętać będziemy wspaniałe chwile spędzone w Soczi, zwłaszcza te przeżywane przy akompaniamencie Mazurka Dąbrowskiego!

 

 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Zwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandyLotnisko Schiphol w Amsterdamie szykuje się na sezon wakacyjnyLotnisko Schiphol w Amsterdamie szykuje się na sezon wakacyjnyKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotnisku
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj