Życie w UK

Chamstwo nasze narodowe (cz. 8)

Nie mam wąsów i nie jestem łysy. Francuz, to nie Francuz. Paul i Bergson. Islam, to nie terroryzm. Japończyk, czyli Koreańczyk. Zwabiam Victorię do siebie. Nienawiść do Anglii. Chamstwo nasze narodowe.

Poprzedni odcinek: Czarne pielęgniarki są ciepłe (cz. 7)

Musi być coś polskiego w mojej mordzie, skoro przypadkowy przechodzień, Anglik, który poprosił mnie o papierosa powiedział prawie po polsku: „dzienkujen bajdzo”. A przecież nie mam wąsów, nie jestem ogolony na łyso, nie chodzę w dresach i „najkach”, więc cóż do licha ciężkiego. Ale miało być o niespodziance. Jest niespodzianka, bo Francuz Paul nie jest żadnym Francuzem, to znaczy jest obywatelem francuskim, ale z pochodzenia Marokańczykiem. To jeszcze nic, bo Paul jest do tego praktykującym muzułmaninem, a do tego psychologiem i filozofem z dyplomem uniwersyteckim! Starszy brat Paula jest szefem francusko-polskiej firmy komputerowej, a Paul ma w swoim pokoju kilka albumów oraz książek o naszym kraju i bardzo lubi Polskę i Polaków.

Już wcześniej zastanawiało mnie to, skąd u prostego kucharza taki „sophisticated” angielski, jakieś wtręty o podświadomości, jakieś cytowanie Bergsona. Dzisiaj opowiedział mi o wszystkim i zaczęła się dyskusja, która głównie dotyczyła islamu i jego postrzegania przez wyznawców innych religii. Paul bolał nad tym, że islam, w świecie nieislamskim, kojarzy się głównie z terroryzmem. Jego zdaniem, to zasługa amerykańskiej i żydowskiej propagandy, stawiającej znak równości pomiędzy terrorystami a prawdziwymi wyznawcami Allaha, którzy potępiają terroryzm, gdyż jest niezgodny z nauką Koranu. Rozmawialiśmy też o Chrystusie, który dla wyznawców islamu jest jednym z najważniejszych proroków, ale nie jest dla nich Synem Bożym, tak jak dla chrześcijan. Ta rozmowa w holu zajęła nam trzy godziny. Była tak zajmująca, że zapomniałem o papierosach.
Następnego dnia niespodzianka kolejna – Victoria była u mnie w pokoju i przesiedziała w nim dwie godziny, ze mną oczywiście.

A było to tak: Wróciłem do domu z zakupami i patrzę, a w pokoju Grzegorza, który się już wyprowadził, jakaś czarna dziewczyna zamiata podłogę. Nie mogła to być Victoria, ponieważ ona ma włosy długie i kręcone, a ta miała półdługie i proste. Ale to była Victoria, tyle że zmieniła fryzurę. Omar kazał się jej przenieść z większego pokoju do mniejszego, po Grzegorzu. Bez przerwy o tym trajkotała, a do tego, z niewiadomych powodów, okropnie ją ta przeprowadzka śmieszyła – podobnie jak wcześniej to, że złamałem nogę. Najbardziej śmieszne było dla niej to, że Omar za mały pokój żądał tyle samo, co za duży.

 

Wszedłem do jej nowego pokoju i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to olbrzymi tapczan, którego wcześniej tu nie było. Przeniosła go z poprzedniego lokum. Tak zwanymi oczyma wyobraźni ujrzałem to, co mogła wyprawiać na tym posłaniu ze swoim Japończykiem. Nie wytrzymałem i zapytałem o niego:
– Jak tam twój chłopak?
– Mój chłopak? Ja nie mam żadnego chłopaka – odparła autentycznie zdziwiona.
A to ci dopiero – pomyślałem – to wobec tego kim był ten skośnooki, w tym niepełnym stroju? Może to jakiś z ulicy, anonim? Kobiety podobno lubią, od czasu do czasu, jakieś ostre przygody z przypadkowymi mężczyznami. Wyczytałem to w jakichś kobiecych czasopismach. A swoją drogą, to trochę mi żal, że żadna z tych dam nie trafiła na mnie, tylko zawsze na jakiegoś innego, a przecież nie siedziałem bez przerwy w domu. Trzeba przyznać, że te baby wstydu nie mają. No, przynajmniej niektóre.
– A ten Japończyk, ten twój brat niby?
– To Koreańczyk, jest mężem mojej siostry, nocował wraz z nią u mnie. U nas w Nigerii nazywamy szwagrów braćmi, a szwagierki siostrami.
No i wszystko jasne! Pomysłem, który przyszedł mi natychmiast do głowy, to próba zwabienia Victorii do mojego pokoju, pod pretekstem porównania czy mój pokój jest większy, czy mniejszy o tego, w którym mieszka ona. Victoria chyżo pomknęła w górę, naśmiewając się po drodze z mojego kuśtykania. Dumny byłem ze swojego pokoju – podłoga błyszcząca, pełno doniczkowych kwiatów, zapach lawendy wygenerowany z „air wicka” (buy one, get three for one pound). Było ciepło, bo włączyłem farelkę. Posadziłem ją na zdobycznym fotelu z rattanu, który ktoś wystawił kiedyś na chodnik (mam nadzieję, że nie na chwilę). Victoria patrzyła na mój duży tapczan, trwało to dość długo.

– Lubisz duże łóżka? – zapytała wreszcie.
– Oczywiście, bo są bardzo wygodne – odparłem i wyobraźnia zaczęła podsuwać jakieś obrazy, które niekoniecznie powinny się pojawiać w siwiejącym łbie. Wzbudziło to niesłychaną wesołość u Victorii – śmiała się bez przerwy chyba pięć minut. Postanowiłem kuć żelazo póki gorące i nie tyle za pomocą młota lecz… łazienki. Wykombinowałem sobie, że Victorii lepiej byłoby kąpać się w jasnej i czystej łazience, którą dzielę z Paulem niż tej na parterze: ciemnej i nie zawsze klinicznie czystej. Victoria wyraziła natychmiastową chęć obejrzenia łazienki. Spodobała się jej. Zeszła na dół do siebie i wróciła za chwilę z dużym ręcznikiem i kosmetyczką. Po kąpieli zapukała do mnie:
– U mnie jest zimno, czy mogę u ciebie chwilę posiedzieć?
Chwilę? – pomyślałem.
– Dziewczyno, u mnie możesz siedzieć trzysta tysięcy chwil.
– Oczywiście – odparłem niby obojętnie. Moja czarna sąsiadka była owinięta tylko w liliowy ręcznik i zachowywała się bardzo naturalnie. I na tym zdaniu kończy się podobieństwo tego opowiadania do literatury erotycznej bardzo niskich lotów, ale naprawdę tak banalnie to wszystko przebiegało. Później rozmawialiśmy o Nigerii. Victoria, zanim stamtąd wyjechała, mieszkała wcześniej w stolicy – Lagos.

 

Najpierw do Wielkiej Brytanii wyjechał jej ojciec, który dostał pracę w Leeds jako urzędnik w którymś z biur tamtejszego city council. Po dwóch latach sprowadził resztę rodziny i wszyscy przeprowadzili się do Londynu. Victoria opowiadała o wielkiej nędzy, której doświadczają na co dzień mieszkańcy Afryki. Jej to akurat nie dotyczyło, bo ojciec jako wykształcony urzędnik potrafił nawet w Nigerii utrzymać rodzinę. Victoria bardzo tęskni za swoim krajem, źle się czuje w Anglii, w Londynie, bo nie tylko klimat tu chłodny, ale i ludzie. Brakuje jej wspólnych śpiewów i tańców z przyjaciółmi, placków z prosa faszerowanych mięsem i kawałkami nugai (licho wie, co to jest), i kuaiti – napoju podobnego do piwa, tyle że bezalkoholowego, i w ogóle całej najbliższej rodziny, która liczy… 1000 osób. Trochę to dziwne, bo na Shepperd’s Bush mieszka jej matka, siostry, bracia oraz kuzyni i kuzynki. Victoria ma nadzieję, że za 10 lat w Nigerii poprawi się na tyle, że będzie mogła wrócić – na razie w ciągu miesiąca zarabia tyle, ile wynosi w jej kraju dochód na jednego mieszkańca. No cóż, miło było, ale Victoria po ogrzaniu się w cieple farelki poszła do siebie.

To interesujące – kogo bym nie spotkał, z kim bym nie rozmawiał, każdy na Anglię narzeka, a niektórzy wręcz jej nienawidzą. Paul nienawidzi Anglii, nie tylko dlatego, że jest zimniej niż w Tulonie, w którym mieszka na stałe, czy w Maroku, z którego pochodzi, lecz z tego powodu, że nie może tu pracować w swoim zawodzie, choć ma dyplomy i zna biegle angielski. Wszyscy podkreślają, że tęsknią, choć swoim krajom też nie żałują razów. Polacy podobnie. A propos Polaków. Wybrałem się do pewnego taniego sklepu, żeby kupić bawełniane ściereczki na kompresy. Była chyba dostawa, bo półki uginały się pod towarem.

– Wiesiek, chodź tu szybko, ja znalazła te noże, co tam były po trzy funty. No chodź, tu som za funta! – wrzeszczy chuda, podstarzała blondynka w dzwonowatych dżinsach i przykrótkiej popielatej kurteczce z błyszczącego materiału. Mężczyzna, zwany Wieśkiem, wąsaty i szczerbaty osobnik, nie bacząc na nic, w tym i na mnie, bądź co bądź inwalidę o kulach, rozpychając się łokciami popędził w kierunku żony, gdyby nie podtrzymał mnie Hindus z personelu, pewnie złamałbym drugą nogę, a może i żuchwę. Takich Wieśków spotykam teraz co niemiara, szczególnie w sklepach. „Wieśki” i „Wieśkowe”, kiedy już znajdą się tam, gdzie można kupić coś taniej, nie znają pardonu – popychają, torują sobie drogę kuksańcami, nie patrzą czy dziecko, czy staruszek, czy inwalida. „Wieśkostwo” nie zna słowa „przepraszam”, „proszę”. Czy naprawdę taki jest ten przeciętny Polak?
I teraz ci wszyscy inni, nie-Polacy, którzy przepuszczają mnie w drzwiach, ustępują miejsca, nawiązują rozmowy, współczują. Zaczynam rozumieć tych rodaków, którzy się wstydzą swojej narodowości. Jak długo własne chamstwo można usprawiedliwiać komuną, Katyniem, Bierutem czy Jaruzelskim?
No cóż, trzeba unikać takich miejsc i jak najczęściej przebywać w swoim angielskim domu.

Janusz Młynarski

Następny odcinek: Prawdziwego Anglika trudno spotkać (cz. 9)


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa

 

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj