Życie w UK

Bitwa o Wielką Brytanię

Wielka Brytania zawieszona w politycznej próżni – tak można podsumować wyniki wyborów parlamentarnych z 6 maja. Wygrali konserwatyści, ale bez większości. Zaczęły się więc rozmowy kuluarowe.




Wyniki wyborów >>


Lepiej nie było, ale może będzie >>




Kiedy skończyła się na Wyspach cisza wyborcza, stacje telewizyjne rozpoczęły swoje wieczory wyborcze. Pojawili się dziennikarze, komentatorzy, politycy i, co najważniejsze, wstępne sondaże. Już minutę po zamknięciu komisji wyborczych wiadomo było, że Brytyjczycy wprawdzie mają ochotę na zmiany, ale niekoniecznie drastyczne. Według tzw. exit polls wygrali konserwatyści, ale nie na tyle, żeby samodzielnie stworzyć rząd. Największymi przegranymi tej kampanii stali się jednak nie laburzyści, ale liberałowie, którzy zamiast oczekiwanych 80, dostali tylko 57 mandatów. Ich lider, Nick Clegg uciekał tego wieczora przed błyskiem fleszy. Miał być czarnym koniem wyborów i przyszłym premierem. A został kozłem ofiarnym niesprawiedliwego systemu liczenia głosów. W wymiarze procentowym torysi dostali bowiem 36,1 proc., laburzyści 29,1 proc., a Liberalni Demokraci wcale nie dużo mniej, bo 23 proc. głosów. – Niesprawiedliwość tego sposobu liczenia głosów zobaczy nawet dziecko. Dostaliśmy jedną czwartą głosów, mamy jedną ósmą miejsc w parlamencie – komentował jeden z działaczy partii podczas debaty w Sky News.



Zawieszony w próżni
Jak więc 6 maja zagłosowała Wielka Brytania? Nie było zaskoczenia: tak jak w sondażach, większość zgarnęli torysi. Partia Konserwatywna zdobyła w Izbie Gmin 306 miejsc, powiększając swój kapitał o 97 mandatów. Partia Pracy straciła 89, uzyskując 258 miejsc, a Liberalni Demokraci 57, gubiąc dotychczasowe pięć miejsc. A dla pozostałych partii i kandydatów niezależnych zostało 27 parlamentarnych stołków. Wybory, które jeszcze przed rozstrzygnięciem okrzyknięto historycznymi, zostawiły polityków z dylematem, jakiego nie było od 1974 roku: parlamentem zawieszonym, tzw. „hung parliament”. Dla Anglików symbolizuje on niestabilność i poszukiwanie chwiejnych, międzypartyjnych sojuszy. To niepewność, której w klimacie recesji i problemów gospodarczych wszyscy bardzo się boją. A niepisana brytyjska tradycja konstytucyjna mówi, że w przypadku takiego zawieszenia pierwszy ruch należy do partii rządzącej, czyli laburzystów. Gordon Brown próbuje się tej wersji trzymać. Cameron – wręcz przeciwnie. – Jest tradycja i jest praktyka, a one nie zawsze idą w parze – mówił konserwatysta do dziennikarzy po wyborach, sugerując, że nie odpuści walki o stołek premiera.
Przez następną dobę po wyborach trójka przywódców okopała się w swoich londyńskich sztabach dowodzenia. Poza krótkim expose, w którym podkreślił, że dobro Wielkiej Brytanii jest dla niego najważniejsze, Gordon Brown nie ruszył się z 10 Downing Street ani na chwilę. Cameron do domu na Notting Hill wrócił z siedziby partii na Millbank dopiero późnym wieczorem, a wyraźnie zmęczony i niewyspany Clegg wpadł w oczy paparazzi, kiedy przemykał z zamkniętego spotkania do samochodu.

 

 


Liberalny języczek
Zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników po cichu i bez fajerwerków zaczęły się rozmowy o współpracy. Bowiem żeby rządzić samodzielnie, konserwatyści potrzebują jeszcze 20 parlamentarzystów-sojuszników. I znów, mimo że przegrany, Nick Clegg stał się języczkiem u wagi. „Clegg, deal or no deal” – pytał w sobotę lewicowy dziennik “The Guardian” zaznaczając, że liberałowie mają do wyboru dwie opcje: albo podjąć współpracę z Torysami, albo z Partią Pracy. – Nie zazdroszczę Cleggowi. Czy zwróci się do niebieskich (konserwatyści) czy czerwonych (laburzyści), wszędzie czekają na niego kłopoty – komentuje Jonathan Freedland, lewicowy dziennikarz „Guardiana”. Pierwsze spotkania doradców torysów i liberałów już za nimi. A w niedzielę odbyła się kolejna, po telefonicznej, rozmowa Clegga z Cameronem. Tym razem w cztery oczy. Obydwu partiom bliżej jest do siebie niż konserwatystom i Partii Pracy. Ale są też różnice, głównie w podejściu do kwestii roli Wielkiej Brytanii w Europie (torysi eurosceptyczni, liberałowie bardzo pro) oraz imigracji (torysi chcą limitów, liberałowie wprowadzenia amestii dla osiedlonych na Wyspach uchodźców). Przywódca konserwatystów stara się jednak przekonać Clegga, że zgadzają się na innych płaszczyznach, zwłaszcza w sprawie reformy finansów, edukacji i systemu wyborczego. Czy spotkają się gdzieś w połowie swoich politycznych obietnic i oczekiwań elektoratu? Polityczny komentator BBC, Nick Robinson twierdzi, że wątpliwe jest to, czy Nick Clegg zdecyduje się na oficjalną umowę koalicyjną z Cameronem. – Być może po prostu będą wspierać rząd, kiedy potrzebna będzie większość, np. przy zatwierdzaniu budżetu. W ten sposób liberałowie nie splamią się decyzjami, których nie chcą podjąć i furtkę w przyszłych wyborach będą mieli otwartą – sugeruje Robinson.


Polskie akcenty
Niepypowiedzianymi bohaterami, a może antybohaterami w tej kampanii stali się Polacy. Żaden z kadydatów politycznych nie powiedział tego na głos, ale pomyślało wielu: To właśnie pracowity naród znad Wisły odebrał wielu Brytyjczykom miejsce na rynku pracy. Podczas spotkania z wyborcami w Rochdale niedaleko Manchesteru 66-letnia Gillian Duffy zapytała Gordona Browna, co zamierza zrobić z emigrantami. – Tyle ich tutaj najechało z tej Europy Środkowo-Wschodniej, zabierają nam pracę – narzekała. Premier zbył ją zdawkowym słowem, a później w samochodzie mikrofon jednej z telewizji podsłuchał, jak mówi o niej z pogardą: bigotka. Bigotgate kosztowała go kilka głosów wyborców, a na pewno samej Duffy, która zapowiedziała w bulwarówce „Mail on Sunday”, że nie pójdzie w tym roku do urn.
A sami Polacy? Ci, którzy urodzili się na Wyspach lub są tu na tyle długo, żeby posiadać brytyjskie obywatelstwo, do wyborczych planów partii podchodzą racjonalnie i bez emocji. – Zagłosowałem, na Torysów, bo uważam, że laburzyści mieli już swoją szansę przez ostatnie kilka lat. Czas na zmiany – mówi 36-letni Dawid, informatyk z Londynu, który na Wyspach osiedlił się sześć lat temu. Z kolei Anna Połomska, wizażystka, nie mogła głosować, ale do pójścia do urn zachęciła swojego chłopaka, Brytyjczyka. – Zdecydowaliśmy, że najświeższe podejście do polityki mają liberałowie i tak zagłosował Brian. Konserwatyści są zbyt antyeuropejscy, a on ma dziewczynę z Polski – śmieje się 30-latka.
Jest szansa, że w następnych wyborach, za pięć lat, weźmie udział dużo więcej Polaków. Może więc niedługo brytyjscy politycy część swoich obietnic będą kierować też i do nas. Na razie, większości z Polaków na Wyspach pozostaje tylko czynne obserwowanie tworzącej się na ich oczach układanki politycznej.

Aleksandra Kaniewska / Fot. Getty Images

 

Wyniki wyborów >>

Lepiej nie było, ale może będzie >>

author-avatar

Przeczytaj również

Orędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Orędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Błędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyBłędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyPrzedsiębiorstwa wodociągowe pompują gigantyczną ilość ścieków do wodyPrzedsiębiorstwa wodociągowe pompują gigantyczną ilość ścieków do wodyWielka Brytania uruchomi program odstraszania nuklearnegoWielka Brytania uruchomi program odstraszania nuklearnego
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj