Życie w UK

Bigos rządzi na Camden

Już nie chińszczyzna, ale bigos, grillowania kiełbasa i ruskie pierogi – tym zajadają się goście słynnego marketu na Camden Town. Para Polaków po raz pierwszy w historii otworzyła tam stoisko z naszym jedzeniem. Nasze potrawy robią furorę wśród tysięcy Brytyjczyków.

Bigos rządzi na Camden

 

 
 
Para Polaków – 32-letni Rafael Paszenda i 22-letnia Iwona Pilak podbili serca i żołądki tysięcy Brytyjczyków odwiedzających słynną dzielnicę Camden Town. W samym sercu gastronomicznej wioski, gdzie dziesiątki stoisk z jedzeniem prowadzą głównie Azjaci, wreszcie unosi się zapach polskiej, grillowanej kiełbasy. Przed namiotem z powiewającą biało-czerwoną flagą niemal bez przerwy stoi kolejka zainteresowanych nowością tubylców. Bigos, kiełbaski, pierogi ruskie – każda z tych potraw najpierw wzbudza zainteresowanie, a po chwili padają słowa zachwytu. Polskich przysmaków próbują nawet właściciele chińskich budek take away, od dawna znudzeni smakiem ryżu i kurczaka o smaku słodko-kwaśnym. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że Polak rzeczywiście potrafi.
 
Łut szczęścia
Były święta Bożego Narodzenia, gdy Rafael oprowadzał po Londynie swoich rodziców. Na obiad postanowił zabrać ich na Camden Town, gdzie przy jednym z marketów kryje się prawdziwa wioska z kuchniami całego świata. Największą furorę robiły tam dania chińskie i orientalne, ale też nie brakowało kuchni hinduskiej, meksykańskiej czy włoskiej. – A gdzie polski bigos i pierogi? – zapytali rodzice młodego emigranta. Nie było. Nasz rodak pomyślał, że najwyższy czas to zmienić.
Nim udało mu się otworzyć stoisko z polskim jedzeniem, minęło kilka ładnych miesięcy. Najdłużej trwało przekonywanie do pomysłu menadżerów marketu i oczekiwanie na wolne miejsce. Camden Town to bardzo ruchliwa część miasta i biznes chciałby tam prowadzić niemal każdy. Aby wejść z nowym pomysłem, ktoś inny musi stamtąd wypaść. Czasami czekanie trwa nawet kilka lat.
– Miałem szczęście. Zamknięto jedno stoisko, bo właściciel miał wypadek – wspomina Rafael. Był marzec, gdy stanęła przed nim szansa otwarcia wymarzonego biznesu. Na początek musiał przynieść szefom marketu próbki jedzenia. Bigos, kiełbaski, pierogi – wszystkiego próbowali komisyjnie i oceniali, czy Brytyjczycy pokochają ten smak. – Patrzyłem na wyraz ich twarzy i zastanawiałem się, czy panom w garniturach posmakuje to, co ugotowaliśmy kilka godzin wcześniej we własnym domu. Spojrzeli na siebie i po chwili zgodnie stwierdzili, że nasze „dziwactwa” są wyśmienite.
Ale czasu na świętowanie sukcesu nie było. Choć Polacy dostali zielone światło, to na targowisku czekał ich okres próbny. Przez dwa tygodnie byli pod czujnym okiem szefów marketu i co chwilę ktoś sprawdzał, czy ich pomysł cieszy się zainteresowaniem. Spokoju nie mieli nawet klienci – wypytywano ich czy są zadowoleni, czy nowe potrawy smakowały i czy wrócą tu w przyszłości. Na szczęście opinie były jednoznaczne – ludzie od dawna czekali na coś nowego.
Mówi Iwona: – Nie chcieliśmy iść na łatwiznę i odgrzewać mrożonek z paczki. Klienci nie są naiwni i od razu poczuliby, że ktoś robi ich w konia.
To była szybka decyzja – na miejscu trzeba było zorganizować prawdziwą kuchnię. W ruch poszła przenośna kuchenka gazowa, kotły, gazowy grill – wszystko po to, by jedzenie było świeże i przygotowane na oczach klienta. – Nawet pierogi lepimy na miejscu, do tego podsmażamy do nich cebulkę – pokazuje z dumą młoda Polka.
 
Pomocna ręka szefa
Nie byłoby sukcesu, gdyby nie wcześniejsze doświadczenia w gastronomii, jakie Rafael zdobył podczas siedmioletniego pobyty na Wyspach. Ostatnie cztery lata przepracował w brytyjskiej firmie cateringowej i jak mówi, czas ten wykorzystał w stu procentach, by przygotować się do pracy na własny rachunek.
– Bardzo ujęła mnie postawa szefa, którego nie wystraszył fakt, że chcę rozkręcić własny interes – wspomina mężczyzna. – Zamiast rzucać kłody pod nogi, podszedł do sprawy z zachwytem i obiecał wszelką pomoc. Co chwilę dostawałem wolne dni, udostępnił nam własną kuchnię i udzielał cennych wskazówek – opowiada Rafael.
Choć od kilku miesięcy polska para utrzymuje się z własnego punktu gastronomicznego, wciąż utrzymują kontakt z byłym pracodawcą i wymieniają się doświadczeniem.
Co daje Polakom największą satysfakcję w nowej pracy? Jak się okazuje, nie tylko pieniądze i poczucie sukcesu, ale przede wszystkim zachwyt klientów. – Nigdy nie sądziłam, że będę gotowała dla tysięcy ludzi. To wspaniałe uczucie, gdy ktoś próbuje moich pierogów i mówi, że mu smakują. Od razu czuję, że warto to robić – zachwyca się Iwona.
Próbowaliśmy namówić ją, by zdradziła przepis na „ruskie” własnej roboty. Jak twierdzi, w samym przyrządzaniu nie ma nic nowatorskiego, za to niezwykle ważne są składniki, z których robiony jest farsz. Nie wystarczy kupić trochę białego sera i ziemniaków, by podbijać smakiem podniebienia londyńczyków. – Mamy sprawdzone produkty i sprowadzamy je prosto z Polski. Te kupione w sklepie zupełnie się do tego nie nadają – zastrzega.
Na rutynę w tym biznesie też nie ma miejsca. Wyrabiany na miejscu farsz musi zawsze smakować tak samo – intensywnie, lekko pikantnie, aby klient za każdym razem mógł się z nim utożsamiać. Rafael pomiędzy wydawaniem posiłków a przewracaniem na grillu kiełbasek dogląda pracy Iwony i osobiście sprawdza, czy farsz jest wystarczająco przyprawiony i czy nadaje się do zawijania w ciasto.
Polacy początkowo postawili na trzy najbardziej rozpoznawalne potrawy, ale już zapowiadają, że niebawem będzie tego więcej. W najbliższych tygodniach do menu dojdą gołąbki, być może też drobne przekąski i desery. Jeden z nich, tłuste pączki, już nawet mieli w swojej ofercie, ale dobre relacje z sąsiadami postawili ponad chęcią zysku. Okazało się, że przy wejściu do marketu jest osoba, która podobnymi wyrobami handluje od lat – Polacy honorowo oświadczyli, że skoro nie byli pierwsi, to muszą ustąpić.
 
Reklama dźwignią handlu
Jak na stoisko z polskimi przysmakami reagują klienci? Najbardziej zaskoczeni widokiem stoiska z biało-czerwoną flagą są Polacy. – Jaka szkoda, że już zjedliśmy chińszczyznę. Tak bardzo stęskniliśmy się za pierogami – mówią na przywitanie i obiecują, że następnym razem przyjdą prosto do swoich rodaków. Brytyjczycy z kolei podchodzą z czystej ciekawości i zastrzegają, że próbują tego po raz pierwszy w życiu. Największym zaufaniem obdarzają kiełbaski z rusztu, choć wielu z nich od razu w ciemno kupuje bigos lub pierogi. Polacy mają nawet grupę stałych klientów, którzy regularnie przychodzą do niego na lunch i mówią, że są znakomitą alternatywą dla chińskich budek take away. Co ciekawe, wśród nich są sami sprzedawcy orientalnych potraw – co chwilę któryś z nich przychodzi pożywić się prawdziwą, polską kiełbasą.
– Byłam naprawdę zaskoczona, tym że w Anglii spotykam wasze specjalności – mówi 24-letnia Alicia, czarnoskóra dziewczyna ze Stanów Zjednoczonych. – W Ameryce każdy wie, co to jest „kielbasa” i nikt nawet nie mówi na to „sousage”. Najwyższy czas, aby nauczyć tego Brytyjczyków – podkreśla.
Jest szansa, że tak się stanie. Szefowie marketów z Camden Town nie tylko kasują od swoich najemców czynsze, ale w zamian pomagają promować sprzedawane tam produkty. Przy współpracy z lokalnym councilem zaprosili Rafaela do renomowanego studia reklamy, które na koszt właściciela terenu opracuje profesjonalne materiały promocyjne i reklamowe. – Widziałem wstępne wizualizacje ich pomysłów. Będziemy mieli plakaty niczym nie ustępujące światowym markom – cieszy się mężczyzna.
Marketing i reklama rzeczywiście są dźwignią handlu. Sama obecność Polaków na markecie w Camden otworzyła im drzwi do następnych prestiżowych miejsc w Londynie. Ich stoisko odwiedziła szefowa marketu przy Marylebone Road (na tyłach stacji metra Baker Street) i z miejsca oświadczyła, że chce widzieć polskie jedzenie również u siebie. Do tego wszystkiego poza weekendami Rafael z Iwoną sprzedają swoje specjalności na markecie w Croydon w południowym Londynie.
 
Czas na sklepy
Przedsiębiorczy Polacy nie zamierzają zakończyć swojej kariery zawodowej na targowisku w Camden. Oboje mają poważne plany na przyszłość.
– Najwyższy czas, aby nasze pierogi trafiły do sklepów. Jestem przekonany, że będą znakomitą alternatywa dla tanich mrożonek, które w smaku niczym nie przypominają prawdziwych polskich wyrobów – Rafael.
I ujawnia, że pomysł jest już dopięty na ostatni guzik – niebawem ruszy produkcja i opakowania pod jego własną marką „The Pierogi” trafią do londyńskich sklepów. Nie tylko tych polskich – nasi rodacy po doświadczeniach z Camden Town są przekonani, że mogą z powodzeniem dotrzeć ze swoimi produktami do Brytyjczyków, którym wciąż nasze smaki są obce.
 
Tomasz Ziemba

 

author-avatar

Przeczytaj również

Orędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Orędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Błędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyBłędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyPrzedsiębiorstwa wodociągowe pompują gigantyczną ilość ścieków do wodyPrzedsiębiorstwa wodociągowe pompują gigantyczną ilość ścieków do wodyWielka Brytania uruchomi program odstraszania nuklearnegoWielka Brytania uruchomi program odstraszania nuklearnego
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj